niedziela, 24 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY - koniec

Teraz znowu patrzę na te relacje okiem klienta. Przypominam sobie jak próbowano mnie cyganić, kiedy potrzebowano mojej pomocy. Dziś już wiele rzeczy wygląda inaczej. Jest dobry dostęp do nowego i sprawnego sprzętu. Zapotrzebowanie na naprawy sprzętu maleje, bo koszt naprawy jest stosunkowo wysoki w odniesieniu do ceny nowego przedmiotu. Maleje też zapotrzebowanie na niektóre rodzaje urządzeń. Za to rośnie liczba kombinacji, jakby sprzedać nie zamówioną usługę, lub wcisnąć komuś towar, którego ten ktoś wcale nie szukał.    

wtorek, 19 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd7

Oprócz wzmacniaczy, magnetofonów, naprawiałem też inne sprzęty. Między innym telewizory. Przynoszący do mnie do naprawy telewizory, opowiadali mi o innych naprawiających, jak to zaraz po ich wyjściu, psuły się telewizory. I podkreślali, że płacili drogo za usługę.
Byli i tacy, którzy posądzali naprawiających o podmienianie części. Że wyciągali nowe, a wstawiali stare. Takie podmiany nie miały sensu, bo i po co podmieniać jeden sprawny element na drugi? Strata czasu. Nie chciałoby mi się. 
Czasami proszono mnie o sprawdzenie sprzętu odebranego z naprawy. To, co stwierdzałem oglądając urządzenia, nie raz i nie dwa wprawiało mnie w osłupienie. Opowiem o jednym z takich zdarzeń. Jeden z moich znajomych poprosił mnie o naprawę samochodowego radioodtwarzacz. Kaset nie odtwarzał, ale radio grało.
O naprawę prosił mnie, ale poszedł do kogoś innego. Wrócił do mnie, z prośbą o sprawdzenie, czy rzeczywiście zwrócone mu uszkodzone elementy były wymieniane. Jeszcze raz kazałem mu opowiedzieć z jaką usterką zaniósł sprzęt do naprawy. Powtórzył, że radio grało, ale kaset nie odtwarzał. 
W zwróconych częściach, znajdował się układ sterujący głośnikami. Po zdjęciu obudowy, okazało się, że wzmacniacz tego radia, miał inny układ, którego nie można zamiennie stosować z układem zwróconym. Ten układ nie był zbytnio drogi, ale i nie tani. Jednak takiej nieuczciwości w połączeniu z bezczelnością nie spodziewałem się. Ten cwaniak, nie spodziewał się, że będzie sprawdzony. Cdn.      
 
 

sobota, 16 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd6

Miałem już na koncie naprawiony magnetofon, kilka zbudowanych dzwonków i jeden wzmacniacz akustyczny. Niektórzy moi znajomi wiedzieli o moim hobby, ale początkowo nie wzbudzało to wśród nich zainteresowania. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz komuś coś naprawiłem na jego prośbę. W każdym razie też był to magnetofon. Potem radyjko tranzystorowe na baterie. Wymieniałem UL1497. 
Potem przyszła kolej na amplitunery AT 9100 i inne "świetne" sprzęty Kasprzaka. Bardzo dobrze psuły się wzmacniacze. Trochę mniej magnetofony. Przy okazji naprawiania wzmacniaczy AT 9100 i wzmacniacza o oznaczeniu chyba WS 354, miałem nieprzyjemne zajścia. Właściciel AT, po odebraniu wzmacniacza z naprawy, chciał mieć ponownie naprawiony, bo szybko się zepsuł, a on tylko połączył wyjście jednego kanału z masą drugiego, bo chciał, głośniej słuchać muzyki na jednej kolumnie. Gdyby mi nie powiedział w jaki sposób uszkodził wzmacniacz, naprawiłbym na swój koszt.
WS 354, trafił do mnie dwa tygodnie po naprawie. Uszkodzone były tranzystory mocy. Te, co wymieniałem. Naprawiłem na swój koszt. I po następnych dwóch, może trzech tygodniach, chłopczysko wpada do mnie z pretensjami. Zażądałem przyniesienia głośników. Kolumny masakra. Nie spodziewałem się takiego widoku, jaki ujrzałem. Byłem przygotowany na uszkodzenie izolacji przewodów i możliwość powstawania zwarć. Membrany były podarte i niedbale sklejone, zniekształcone w sposób uniemożliwiający swobodną pracę cewki głośnika. 
Tym razem za naprawę chłopak musiał zapłacić. Podłączyłem mu na pół godziny swoje kolumny, nastawiłem wzmacniacz dość głośno. Radiatory były chłodne. Przy jego kolumnach, kwadrans gry przy identycznych ustawieniach - radiator gorący. Po dyskusji. Cdn.  
   

poniedziałek, 11 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd5

Wzmacniacz zagrał, a ja byłem zadowolony, bo wreszcie udało mi się go uruchomić. Dziś, po wiele latach, nie pamiętam, czy budując wzmacniacz, dysponowałem własnym miernikiem uniwersalnym, czy czymś zrobionym z magnetofonowego wskaźnika wysterowania. 
Miernik odkupiłem od kogoś posiadającego ich kilka. Nabycie tego w naszym sklepie było niemożliwe. Może były dostępne w większych miastach. U nas nie. Nie pamiętam już ile mnie kosztował miernik, ale z pewnością zapłaciłem za niego dość dużo.
Mając do dyspozycji miernik, lutownicę, śrubokręty płaskie i "krzyżyki" różnych rozmiarów, zacząłem się rozglądać za czymś, co nadawałoby się do grzebania w tym. Czyli za czymś zepsutym. Miałem przecież jeden zepsuty magnetofon. Przystąpiłem do naprawy. 
Potrzebne części zamienne, udało mi się kupić w naszym miejskim sklepie. Uszkodzone elementy zastąpiłem nowymi. Sprawdziłem, czy gdzieś nie popełniłem jakiegoś błędu, ale żadnego nie było. Sprzęt zagrał. Cdn.  

sobota, 9 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd4

Po zamontowaniu dzwonka było trochę sensacji. W naszym bloku i pewnie na całym osiedlu, nikt nie miał takiego. Dzieci miały radość z tego dzwonka, a ja udrękę. Bo podbiegały dzwoniły i dawały bryka spod moich drzwi.
Trochę takich dzwonków zrobiłem dla znajomych. Moja przygoda z elektroniką trwała nadal. W sklepie pokazał się zestaw do montażu prawdziwego stereofonicznego wzmacniacza akustycznego. Zestaw był drogi. Kosztował 8000 ówczesnych złotych, a ja zarabiałem nie więcej, niż drugie tyle.
Uruchomienie wzmacniacza za pierwszym razem nie powiodło się. I musiałem poszukać błędów w montażu. Przyczyną niepowodzenia w uruchomieniu, było kilka wadliwych połączeń lutowanych. Tutaj dał znać o sobie brak wprawy w posługiwaniu się lutownicą. Także brak odpowiedniej cyny. Wreszcie, po kilku próbach wzmacniacz zagrał. Cdn.  

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd3

Możliwość zbudowania elektronicznego układu naśladującego głos ćwierkającego ptaka, przypadł mi bardziej do gustu, od innego udającego miauczenie kota. Przystąpiłem do montażu pierwszego w swoim życiu i zarazem prymitywnego układu. 
Konieczność łączenia wszystkich elementów przewodami stanowiła stanowiła pewna trudność. Wymagała koncentracji, żeby połączenia wykonać prawidłowo i nie zniszczyć przez nieuwagę tranzystorów. A tranzystor nie bułka, nie czekał na półkach. 
Zanim podłączyłem baterię, kilkakrotnie sprawdziłem połączenia, aby mieć pewność, że nie przeoczyłem żadnej pomyłki. Że niczego nie pominąłem. I wreszcie nadszedł moment podłączenia baterii. Tak, baterii, bo zasilacza jeszcze nie miałem.
Hura!!!!! Udało się. Głośniczek zaćwierkał. Mogłem regulować głos i prędkość ćwierkania. Układzik ten miał pewną wadę. Było słychać stukanie, którego nie udało mi się wyeliminować. Ale ważniejsze to, że układ ćwierkał. Obudowałem to i zamontowałem w miejsce spalonego dzwonka. Cdn.
   

piątek, 8 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd2

Czytając literaturę zachciało mi się wykonać nie tylko opisywane tam doświadczenia, ale także samodzielnie zbudować jakieś proste urządzenie elektroniczne.Popatrzyłem w opis, wypisałem na kartce, co mi będzie potrzebne do zrealizowania pomysłu. 
Dysponowałem jedynie paroma śrubokrętami. Strugi, piłki, którymi dysponowałem, łącznie z pozostałymi dłutkami, młotkami i pędzlem do malowania ścian, nie wyglądały na narzędzia przydatne do mego nowego hobby.
Musiałem zaopatrzyć się w cynę, pastę lutowniczą, części zamienne i inne potrzebne drobiazgi. Z nabyciem lutownicy problemu nie było. Kupiłem sobie lutownicę transformatorową w jednym sklepie prywatnym. Druciki, żaróweczki, wyłączniki też nie były towarem deficytowym. Jednak znacznie gorzej wyglądała możliwość nabycia elementów półprzewodnikowych.
Któregoś dnia, udało mi się kupić w sklepie zestaw o nazwie "Młody elektronik". Zawierał trochę części, przewodów, schematy i opisy działania proponowanych do samodzielnego wykonania układów. Nie namyślałem się wcale, gdy zauważyłem wśród opisów schemat "elektronicznego ptaszka". Cdn.    

czwartek, 7 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH BARYKADY cd1

Poprzednio wspomniałem o opłaceniu dwóch usług, których nie zamawiałem i nie były mi do niczego potrzebne! To wtedy z tego powodu postanowiłem się nauczyć naprawiać sprzęt elektroniczny. Do zrealizowania tego celu, potrzebna mi była literatura, części i narzędzia. Nie miałem żadnej z tych rzeczy, ale...  
Znajomego, który naprawił mi magnetofon, poprosiłem, żeby mnie nauczył naprawiać urządzenia elektroniczne. Zaczął od sprawdzenia głębin mojej elektronicznej niewiedzy. Okazała się bardzo głęboka. Przerażony koniecznością tłumaczenia tak wielu rzeczy, ratował swój cenny czas pożyczeniem mi książek.      
Zacząłem czytać przeróżne anody, katody, emitery, farady, henry i inne elektrony pływające pod prąd, żeby żarówka się świeciła. Kiedy tak sobie czytałem siatki, triody, duodiody, oko magiczne, zachciało mi się robić doświadczenia i swoim już nie magicznym okiem obejrzeć rezultaty. Cdn.

środa, 6 listopada 2013

USŁUGI MOIM OKIEM - PO OBU STRONACH "BARYKADY"

Naprawiałem sprzęt elektroniczny. Zanim do tego doszło, dwa razy niesłusznie zapłaciłem za bzdety nazwane ekspertyzą! Ekspertyza w pierwszym przypadku polegała na stwierdzeniu, że naprawa magnetofonu jest nieopłacalna. Ja nie zamawiałem ekspertyzy, ale oddawałem zepsuty sprzęt do naprawy. 
Drugą ekspertyzę opłaciłem niosąc do naprawy magnetofon na gwarancji. W magnetofonie był wadliwy regulator obrotów silnika. Zwracając magnetofon, włączyli go w mojej obecności i działał prawidłowo. 
Przyniosłem do domu, położyłem na stole i uruchomiłem go. I po krótkiej chwili, wadliwy regulator, zaczął wariować. Teraz już nie niosłem go do naprawy gwarancyjnej. Poprosiłem kolegę, który usterkę usunął w mojej obecności. Zajęło mu to niewiele czasu.  Przyczyną usterki był tak zwany zimny lut. Mówiąc po ludzku, znaczy to, że jakaś część była źle przylutowana. Wtedy postanowiłem nauczyć się naprawiania sprzętu elektronicznego. Cdn.   

wtorek, 5 listopada 2013

INFORMACJA

Rozmowa miała miejsce dawno temu. Jakoś tak zaraz po nastaniu w naszym kraju przemian politycznych. Dokładnie nie pamiętam i to nie jest najważniejsze. Z całej rozmowy, zapamiętałem jedno istotne zdanie, kto i gdzie je wypowiedział. Otóż jeden z moich znajomych prowadził działalność gospodarczą. I podczas rozmowy powiedział, że informacja jest kosztowna i bardzo ważna. W niedługim czasie, na własnej skórze przekonywałem się nie raz i nie dwa o prawdziwości tego twierdzenia. 

Wiele razy brak odpowiedniej informacji na czas, przekreślał szansę na zrealizowanie moich przeróżnych pomysłów. Mniej i bardziej dla mnie ważnych. Aktualnie wspominam tamtą rozmowę stosunkowo często. Ostatnio chyba dużo częściej, niż parę lat temu. Troszeczkę jest to spowodowane moim światkiem wirtualnym. Zdarzenia, które są z nim związane, dość często przywołują mi na myśl to zdanie. Bywa, że analizuję różne zasłyszane zdania, nawet nieistotne.

Zdanie mówiące, że informacja kosztuje jest intrygujące, gdyż samo w sobie, stanowi informację. Informacją jest to, że informacja drogo kosztuje. Jest kosztowna. Jeśli za uzyskanie informacji trzeba płacić, to można na jej przekazaniu zarobić. Skoro tak, to,.....

 

niedziela, 3 listopada 2013

TAKIE SOBIE MARUDZENIE

Tak sobie trochę pomarudzę. Kiedyś bardzo zależało mi na czymś, a w tym mi przeszkadzano. Na różne sposoby. Celowo i przypadkowo w wyniku zbiegu różnych okoliczności. Na podstawie śledzonej części wydarzeń, próbowałem wyciągać wnioski. 
Brałem pod uwagę fakt, że wnioski wyciągnięte na podstawie tego, co mogłem obserwować, mogą być błędne. Przecież nie mogę widzieć i wiedzieć wszystkiego. Uniknąłem tkwienia w błędzie, zdając sobie sprawę z tego, że rzeczywistość może być inna.    

piątek, 25 października 2013

NIE POPRAWIAJ...

Nie poprawiaj torby na dziadzie. Tak mawiał jeden z moich kolegów i dodawał, że tak uczył go ojciec. Wtedy, kiedy jeszcze używał tego powiedzonka, powodziło mu się dość dobrze. Jednak szybko minęły dni dobre i kolega już tak mówić nie mógł.
Uśmiechnął się do niego zły los i w krótkim czasie, stał się jednym z tych, przed którymi przestrzegał. Nim to nastąpiło, wyrażałem swój sprzeciw wobec takiego stawiania sprawy. Takie postępowanie uważałem za nieludzkie. Kiedy los postawił go w sytuacji nie do pozazdroszczenie, odczułem, jak bardzo uciążliwy może się taki ktoś stać. 
Wtedy też zauważyłem, że to jedno zdanie, można różnie pojmować i wcale miano dziad, nie musi dotyczyć kogoś biednego, ale kogoś obarczonego wadami trudnymi do zaakceptowania. Czegoś on mnie nauczył. Nim to nastąpiło, uważałem takie postępowanie za okrutne i nieludzkie. Zrozumiałem, że okrucieństwo jest bardzo ludzkie.
Nie dość, że mój kolega znalazł się w dużo gorszej sytuacji niż dotąd był, to trafił na jeszcze gorzej sytuowanych. I bezwzględnie go wykorzystujących. Pomagał i wkrótce pomocy sam wymagał. Nie doczekał się wtedy, kiedy mu była najbardziej potrzebna. Umarł pod własnymi drzwiami na korytarzu.
Do dziś zastanawiam się jak mogło do tego dojść. O której godzinie zjawił się i upadł pod drzwiami, czy ktoś zauważył i nie zareagował i nie ściągnął pomocy, czy też nikt nie wiedział co się stało. Czy było tak, że kiedy go znaleziono już nie żył? A ja wciąż słyszę jego głos, jak mówi o poprawianiu torby na dziadzie.   
   

piątek, 18 października 2013

TRANSPORT 2

Poprzednio wspomniałem o potrzebie dobrej organizacji transportu kolejowego. Można jednorazowo przewieźć bardzo dużo towarów i taniej, niż samochodami. Żeby transport kolejowy był opłacalny dla przewoźnika i odbiorcy, trzeba mieć zapewnioną dużą ilość zleceń. Jeżeli załadunek i rozładunek ma następować w różnych miejscach, wymagana jest bardzo dobra współpraca pomiędzy stronami, które towar wysyłają, odbierają i przewożą. Jednoczesne spełnienie tylu warunków jest trudnym zadaniem. Jest nawet w obecnej sytuacji gospodarczej naszego kraju, nierealne. Już od dawna transport samochodowy wypiera kolej. Czas potrzebny na załadunek, jazdę i na rozładunek, jest o wiele krótszy, niż pociągu. 

środa, 16 października 2013

TRANSPORT

Od czasu do czasu, wspominam szkolne lata. Wspomnieniami wróciłem się do jednej z lekcji na której poruszono temat transportu i jego właściwości. Podzielono go według rodzajów, na transport lądowy, powietrzny i wodny. Transport lądowy na kolejowy i szosowy.
Porównywano wady i zalety różnego rodzaju transportów. Ze względu na szybkość, koszt i wygodę. Jeżeli dobrze pamiętam, wodny transport był najtańszy, ale najwolniejszy. Samochodowy był szybszy i wygodniejszy od kolejowego, ale za to droższy.
Tańsze przewozy kolejowe, były mniej wygodne. Pociągami można na raz przewieźć o wiele więcej niż tirami. Ale najpierw trzeba towar dostarczyć na kolej. Zebranie takiej ilości towaru, której koszt przewiezienia stałby się opłacalny, wymaga nie tylko czasu, ale także dobrej organizacji.  

piątek, 11 października 2013

JUŻ WTEDY I DOPIERO TERAZ

Już wtedy należało zrobić to, co zrobiłem dopiero teraz. Teraz muszę wykończyć zaniedbane niegdyś sprawy. Tamte sprawy, uznałem za zakończone. Niesłusznie. Wiem już, że wtedy należało zareagować natychmiast na sytuację, która zaistniała. Wydawało mi się, ze problem wygasł. Problem wygasł pozornie, żeby powrócić po wielu latach. Więc znowu się pojawił. Tym razem zareagowałem ostro, tak, jak należało. 

Teraz jest na niektóre sprawy za późno. Mogły być dawno poza mną, a ja zajmowałbym się czymś innym. Zaszkodziła mi niewiedza. Często wydaje się nam, że coś wiemy dobrze, ale nie wiemy o tym, że tkwimy w błędzie. I ja też tkwiłem przez wiele lat w błędnym przekonaniu. Dzisiaj muszę uporać się ze skutkami błędnych przekonań. A na to trzeba czasu.       

piątek, 4 października 2013

JUŻ WTEDY - PODSUMOWANIE

Już wtedy wiedziałem, że dobre rozwiązanie mego problemu nie istnieje. Cokolwiek bym zrobił, wszystko byłoby złe. Nijak było zostawić sprawę samej sobie, a szarpanie się przynosiło żałosne skutki. Znalazłem się w sytuacji wymagającej starań, żeby nie dopuścić do powstania niepożądanej przeze mnie sytuacji. Zarazem żadne z działań, nie wiodło do celu, a wręcz przeciwnie. Od celu mnie oddalało.
Bywało, że znajomi wypytywali mnie o szczegóły tej sprawy, że wyrażali swoje opinie. Zdarzało się, że były niepochlebne dla mnie. Tych gasiłem w prosty sposób, prosząc o pomoc, o to, żeby byli obecni przy mnie w pewnych sytuacjach. Byli tacy, którzy obiecywali, że będą. Jednak zawsze kończyło się na obietnicach. Niepochlebne opinie też się kończyły.
Czas zaciera w pamięci minione zdarzenia. Od czasu, który tu wspominam upłynęło wiele lat. Ale w mojej pamięci, wciąż żywe są niektóre chwile. Myślę, że cokolwiek teraz zrobię, też będzie źle. Jeden cel, który mógłbym teraz próbować osiągnąć, wymagałby ode mnie działań wywołujących nieprzyjemne dla paru osób skutki. Nieprzyjemnych skutków nie było jak, nie ma i nie będzie nigdy jak ominąć. Książka, którą kiedyś zamierzałem napisać, byłaby o tym. Pisać? Sam nie wiem.  

czwartek, 3 października 2013

JUŻ WTEDY, CIĄG DALSZY

Już wtedy, zastanawiałem się nad tym, co jest obecnie. Teraz wiem to, co dawniej usiłowałem odgadnąć. Czas zatarł niektóre moje myśli. Nie pamiętam ile udało mi się odgadnąć i ile mi się nie udało. Na pewno byłoby co wymienić i tu i tu.

Już wtedy, miałem problem, którego nie umiałem rozwiązać i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Wspominam tamte dni z perspektywy czasu i moja dzisiejsza ocena, właściwie niczym się od tamtej nie różni. Nie potrafię tego ująć w kilku prostych zdaniach.

Nie da się kilkudziesięciu lat życia zawrzeć w kliku zdaniach, które zawierałyby tyle ile zawierać powinny. Ani za wiele, ani za mało. Żeby było tyle zdań i tyle treści, co potrzeba. Żeby ta treść dotarła do kogo trzeba. I tu pojawia się od nowa, ten problem sprzed lat.

Wtedy. nie umiejąc się uporać ze swoim problemem, bałem się, że poczynione pewne kroki, okażą się przedwczesne, co zaszkodzi sprawie. Teraz mam obawy, że okaże się za późno i problem nadal pozostanie bez pożądanego przeze mnie finału.



  

środa, 2 października 2013

JUŻ WTEDY, KIEDY NIE MIAŁEM KOMPUTERA

Już dawno zastanawiałem się, czy napisać książkę, czy dać sobie z pisaniem spokój. Wtedy nie miałem nawet maszyny do pisania. O komputerze i internecie, nawet nie śniłem. Były zeszyty i długopisy, ale nie przemogłem się. Pisałem wiersze i teksty do układanych przez siebie piosenek. 
Czas płynął i wiele sytuacji wartych opisania zapomniałem, a innych nie pamiętam dokładnie. Niewielka część z nich, tkwi w pamięci tak, jakby to było wczoraj. Teraz mam komputer, a wcześniej, w moje ręce trafiła maszyna do pisania. Niestety bez polskiej czcionki.
Teoretycznie pisać mogę od dawna. Mam powody do pisania i do rezygnacji z tego zamiaru. Mogę pisać i nie publikować w internecie, albo napisane teksty opublikować. Oczywiście, mam na myśli realizowanie dawnego zamiaru.
Napisanie książki, o jakiej wówczas myślałem, miałoby sens i może nawet szansę na wywołanie zainteresowania wtedy. W chwili obecnej, już nie oczekiwałbym takiego efektu, na jaki wtedy liczyłem. Teraz chyba lepszym pomysłem byłby film. A to, niestety jest poza moim zasięgiem.

wtorek, 1 października 2013

PIESZO

Wybrałem się na dość długi spacer pieszo. Trochę dlatego, by rozruszać zastane gnaty. Trochę kierowany nadzieją, że po drodze zauważę coś wartego sfotografowania. Jeszcze do wymienionych powodów, mógłbym dorzucić kilka innych, lecz nie ma potrzeby.
Po drodze patrzę, co się zmieniło, co jest tak, jak pamiętam. I tak powoli docieram do celu. Na miejscu zapominam pytać o kilka interesujących mnie spraw. Rozmowa dotyczy spraw o których wiem, lecz nie mam na nie wpływu. Próba zmiany tematu na bardziej mnie interesujący, niezbyt udana.
W znacznej mierze wynika to z moich zainteresowań. Temat dla znających zagadnienie, wyklucza w tym miejscu rozmowę. Miałem parę tematów do poruszenia, które byłyby dla obu stron dobre do rozmowy. Jak zwykle, skończyło się na planach. Zapomniałem zapytać.
Nie wiem, czy żyją osoby, o których istnieniu myślałem idąc i miałem zamiar o nie zapytać. Mijając po drodze domy myślę o tych, których już nie ma. Jeszcze niektórzy żyją i wiem to z pewnością. Nagle, dochodzi do tego, że nie mam pewności, czy niektóre osoby żyją, czy już nie. I o te osoby, zapytać się zapomniałem.        

czwartek, 12 września 2013

MEDYCZNE SYMULACJE

Wspominając "tamtą" Polskę, zahaczę o medycynę. Pamiętam, jak się mówiło, że pacjenci symulują choroby. Że najwyższy czas to zmienić. A słowo ciałem się stało. Teraz lekarze symulują leczenie.  

poniedziałek, 2 września 2013

Obieranie celów, ciąg dalszy.

Poprzednio wspomniałem, że obrałem sobie cel, rozpatrując jedynie pod kątem tego, co należy zrobić, aby go zrealizować. Zupełnie pod uwagę nie brałem tego, że może się nie udać. Pomimo dołożonych starań, nie powiodło mi się. Wówczas, niepowodzenie uznałem jako swoją porażkę. Moja dzisiejsza ocena, niewiele się od tamtej różni. Dzisiaj uważam, że mogło być znacznie gorzej. Przeglądając wpisy pozytywnie nawiedzonych, zastanawiam się, jak wielu z nich przejedzie się na tym nierozumnym podejściu do życia i czy zrewidują swoje poglądy. Równie niedobre byłoby negatywne nastawienie do wszystkiego z czym człowiek się w życiu spotyka. I doszedłem do wniosku, że będzie i tak to, co ma być. Niektórym się powiedzie w życiu, a innym nie. W przypadku niepowodzeń, poddawać się nie wolno. Bierną postawą wobec rzeczywistości, można dopuścić do pogorszenia swej sytuacji.     

sobota, 31 sierpnia 2013

OBIERANIE CELÓW

Człowiek stawia sobie w życiu przeróżne cele. Ja też. W dawnych czasach, postanowiłem sobie osiągnąć pewien cel. I zacząłem realizować go, rozpatrując wyłącznie pod kątem tego, co należy i w jakiej kolejności robić, aby osiągnąć cel.
Wiele lat później, postanowiłem zrealizować kolejny w swoim życiu cel. Tym razem, rozpatrywałem też możliwe przykre tego skutki. I słusznie. Chociaż nie mogę powiedzieć, żeby te rozpatrywania miały na cokolwiek większy wpływ, to chociaż pozwoliły mi one uniknąć rozczarowania.
Dwa różne cele i dwa różne sposoby rozpatrywania. Chociaż w dążeniu do osiągnięcia tych celów, wymagane jest różne podejście, to zawsze trzeba pamiętać o możliwych, przykrych skutkach swoich poczynań.     

czwartek, 8 sierpnia 2013

JAK TO SIĘ NAZYWAŁO?

Przypomniało mi się z dzieciństwa pewne zadanie. Polegało ono na wyszukaniu i pomalowaniu ukrytego w zadaniu kształtu. Pamiętam, że były to umieszczone w prostokącie nieregularne kształty. Jedne z kropkami, inne bez. Malować należało pola z kropkami. Niestety nie pamiętam, czy było to w Świerszczyku. Może w innym czasopiśmie dla dzieci. Może ktoś mi przypomni, w czym pojawiały się te zadania?  

środa, 31 lipca 2013

WYSŁUGA LAT

Poprzednio pisałem o flaszce za 1,2 grosza. Tyle według NIE, kosztowałaby socjalistyczna półlitrowa flacha wódki, demokratycznych grosików. Obecnie najtańsza półlitrówka wódy, kosztuje niecałe osiemnaście złotych. Gdyby ze sobą porównać teraz najmniejsze zarobki w czasie socjalizmu i teraz, obliczenia NIE, można potłuc o kant zada! Oczywiście należałoby porównać ile i jakich towarów można było kupić za najmniejszą wypłatę wtedy i dzisiaj.
NIE-flaszka nieco droższa od jednego grosza, przypomniała mi o wysłudze lat, o dodatkach za pracę w szkodliwych dla zdrowia warunkach. Wysługę lat, dawno zlikwidowano. Takie coś jak trzynasta pensja, dłużej się utrzymywało, ale tylko w niektórych firmach. Myślę, że należy o tym pamiętać. I mówić o tym ludziom młodym, nie mogącym pamiętać tego okresu.    
    

wtorek, 30 lipca 2013

NIE UMIE LICZYĆ?!

W NIE przeczytałem, że 30 lat temu, wódka kosztowała 1,2 obecnego grosza. Korzystając z podanych danych, pomyślałem, żeby dawną wypłatę przeliczyć na dzisiejsze pieniądze. Wybrałem do przeliczenia marną wypłatę, obywatela z krótkim stażem pracy. I zarabiającego 2400 złotych. Pół litra czystej, kosztowało wówczas 102 złote. 2400/1,2 = 2000 złotych. Czy obecnie tyle zarabiają ludzie najsłabiej wynagradzani za swoją pracę? I czy w tym samym czasie ośmiu godzin pracy dziennie? I cytat z tego samego artykułu:
"Za 100 tys. starych złotych (czyli 10 złotych dzisiejszych) na początku lat 80. można było kupić nowego malucha plus paliwo na 7 tys. km. Dziś za tę kwotę można pojeździć sobie warszawską komunikacją miejską 3 razy po 20 minut"  
Dziwaczny to sposób wyliczeń i ich prezentacji. Gdzie poprawka na szalejącą w tamtych latach inflację? Myślę, ze pominięcie inflacji, w efekcie skutkuje mocno zafałszowanym obrazem minionej i obecnej rzeczywistości. 
Za NIE, nr 31 (1192) 26 lipca - 1 sierpnia 2013.

No i o czym z tobą gadać?

Wiadomo, człowiek nie wielbłąd. Napić się musi. Chociaż nigdy nie słyszałem, aby wielbłąd pił to, co pije powołujący się na wielbłąda. I dobrze, bo co piłby człowiek, gdyby wypił wielbłąd?

W niektórych środowiskach picie alkoholu w czasie pracy, jest tak naturalne, że nienaturalne staje się wyłamywanie spod tego zwyczaju. I nierzadko wiedzie ono do nieporozumień, niechęci pijących do niepijącego współpracownika.

Zdarzyło mi się kiedyś pracować z kimś takim. Już na rozpoczęcie dniówki, nim zdążył się dobrze oprzeć o sztychówkę, organizował składkę na flaszkę. Kiedy odmówiłem wyjaśniając, że w ogóle nie piję, zapytał - "No i o czym z tobą gadać?" Zatkało mnie.    

wtorek, 16 lipca 2013

PUNKT SKUPU.

W minionym ustroju, funkcjowały punkty skupu. Można było w nich sprzedać butelki, makulaturę, spady. Na makulaturę oddawano stare szmaty i papier. W innym miejscu butelki po wódce, a jeszcze gdzie indziej spady. Teraz już nie ma gdzie sprzedać spadów, ani makulatury. Butelki tylko niektóre można zwrócić w sklepie. Tam, gdzie sprzedawane są napoje i pobierana kaucja za butelki. Przed blokami poustawiano pojemniki na papier, plastik, szkło. Wcześniej można było chociaż trochę zarobić na dostarczonej do punktu skupu makulaturze, czy na butelkach. Teraz my płacimy za to, że od nas zabiorą i wywiozą posegregowaną makulaturę i szkło.   

niedziela, 23 czerwca 2013

NA WIEJSKIEJ ESTRADZIE

Czytanie literatury o działaniach band UPA, przypomniało mi kilka wydarzeń. Na pewno chodziłem już do szkoły. Mogłem mieć dwanaście lat. Wiedziałem już kim był Hitler. Pewnego dnia, wracając ze mszy, przysłuchiwałem się rozmowie dwóch starszych panów. Moje zdziwienie wywołały pochwały pod adresem Hitlera.
Jeśli sobie dobrze przypominam, to była mowa o dyscyplinie i gospodarzeniu, chyba także coś o Żydach. Nie pamiętam w ogóle, czy mówili coś o banderowcach. Nie potrafię rozmowy połączyć z żadnym ówczesnym wydarzeniem w kraju. I tyle o tej rozmowie.
Czas mijał, a ja rosłem. Poznawałem więcej ludzi z sąsiednich wiosek. Oprócz szkoły i kościoła, była też świetlica wiejska. Kiedyś, w tej świetlicy, pojawił się pan, który przyjechał do nas, chyba ze Słupska.
Temu panu, zamarzyła się działalność estradowa. Założył taką grupę, niby teatrzyk. Uczestniczyła młodzież z naszej i z sąsiednich wsi. W repertuarze, było jakieś przedstawienie o partyzantach. Nawet mnie przytafiło się udawać studenta, którego wojna zagoniła do lasu. I mamrotałem: "Jestem młody. Zawierucha wojenna, wytrąciła mi z ręki książkę i pióro, a wcisnęła w ręce broń i rzuciła mnie" Więcej grzechu nie pamiętam. 
Wtedy, przed próbami i po nich, dowiedziałem się czegoś, co mnie znowu zdziwiło. Otóż w sąsiedniej wsi, podobno mieszkał najprawdziwszy banderowiec, który powrócił ze zesłania. Miał on opowiadać, jak wyglądały przesłuchania, tych banderowców, których złapali polscy żołnierze.
W tej samej wsi, mieszkał również prawdziwy Niemiec. Jedną z uczestniczek przedstawienia napadł, bo podarła i podeptała w trakcie przedstawienia hitlerowską flagę! Pamiętam, że ta dziewczyna bała się sama wracać do domu, a musiała przechodzić obok jego podwórka.
Dzisiaj już nie ma tej świetlicy, nie ma niby teatrzyku, nie ma w naszych stronach jego organizatora. Wyjechał i nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. Nie ma także Niemca i banderowca, a pozostały jedynie wspomnienia.
       

czwartek, 6 czerwca 2013

Plastikowa okładka.

Szukałem czegoś w szufladzie, gdy moim oczom ukazała się stara plastikowa oprawka na dokument. Wewnątrz oprawki, w kolorze mocno wyblakłej zieleni, znajdowała się szkolna przepustka. Dobrze zachowało się moje zdjęcie z tamtych lat, choć na nim, czas zdążył odcisnąć swój ślad.
Mój podpis na przepustce jest jeszcze czytelny, ale już moje imię i nazwisko, są ledwo widoczne. Numer przepustki widać dobrze. Tylko jedna pieczątka z trzech nieczytelna. Zalana na brzegu atramentem, lub tuszem. Czytelne pozostały nazwy zakładu przemysłowego i zawodu, w którym, w przyszłości miałem pracować.
  

niedziela, 26 maja 2013

CO W KIM SIEDZI?

Przypominam sobie jednego ze zmarłych kolegów. Zmarł dość dawno, będąc jeszcze młodym człowiekiem. Jego losy, ułożyły się fatalnie dla niego. Jednak nie będę opowiadał  o jego niepowodzeniach.
Kiedy go poznałem, był młodym i silnym mężczyzną. Potrafił drugiego podnieść nad głowę, obrócić nim kilka razy, potem go opuszczał na wysokość pasa. Wywijał nim wokół siebie i jeszcze raz unosił nad głowę. Znów kilka razy obracał i stawiał na podłodze. 
Po pewnym czasie, zwierzył mi się, że ma wrzody. Wiedząc o dużej sile fizycznej i patrząc na jego okazałą postać, trudno mi było uwierzyć, w chorobę wrzodową. Miał. Przekonałem się o tym kilka lat później. Jeszcze wyglądem zewnętrznym nie zdradzał problemów ze zdrowiem.
Potem jeszcze kilka razy byłem zaskoczony, kiepskim stanem zdrowia u swoich znajomych. Rzeczywistość okazała się brzydsza od pozorów stwarzanych zewnętrznym wyglądem. Teraz staram się nie mówić o kimś, że mu się nie chce pracować, że leń. I nie tylko dlatego, że pracy brakuje. Także dlatego, że niejeden chciałby móc pracować, a nie może.


wtorek, 21 maja 2013

WODOMIERZ

Kiedyś spółdzielnie mieszkaniowe nie stosowały wodomierzy. Wtedy, zobowiązywały się dostarczyć lokatorom określoną w umowach ilość wody. Dla przykładu, tu gdzie mieszkam, było to siedem metrów sześciennych zimnej wody na osobę. Nie pamiętam ilości wody ciepłej. Za podgrzewanie wody była opłata stała.
Nie pamiętam kiedy na rynku pojawiły się wodomierze. Jak w amoku, ludzie rzucili się, aby klupować i zakładać je, bo wówczas zaoszczędzą na opłatach za wodę. Wydatek ten, mógł się szybko zwrócić jedynie w rodzinach mających dużo dzieci. Przez długi okres czasu, taki wydatek był zupełnie pozbawiony sensu dla samotnych.
W rodzinach kilkuosobowych, zakup wodomierzy, zwracał się w ciągu jednego kwartału, ale mieszkającym samotnie, nie zwróciłby się wcześniej, niż za dwa lata. Z ciekawości, zapytałem kilka osób, co będzie, kiedy już wszyscy założą wodomierze. Nikt z zapytanych, nie potrafił przewidzieć jakie będą konsekwencje cenowe założenia wodomierzy. Zrozumienie tego, dla wielu okazało się niemożliwe. 
Liczyła się doraźna korzyść, a myślenie bolało. Założenie przez wiekszość mieszkańców wodomierzy, spowodowało zmniejszenie wpływów firmy dostarczającej wodę. W konsekwencji wzrosła cena wody. Może do tej pory, płacimy więcej oszczędzając, niż dawniej mając wody bez ograniczeń. Oczywiście nie jestem zwolennikiem marnowania wody, ale też nie popieram bezmyślnej zachłanności! 
 

poniedziałek, 20 maja 2013

Desmoxan i już wydałeś kasę!

Podobno desmoxan nie zawiera nikotyny i uwalnia od nałogu. Byłaby to podróba środka o nazwie tabex? Może. Na temat tabexu, mogę śmiało powiedzieć, że jest to od dawna znany środek, stosowany w odzwyczajaniu od palenia. Mnie tabex pomógł rzucić palenie.

Jedyne co można zagwarantować kupującemu desmoxan, to, to, że na pewno wyda pieniądze. Zaś powodzenie kuracji nie zależy od zażywania tych, czy innych specyfików. Można zażywać te pigułki i nadal pozostać palaczem, co jest przed potencjalnym kupującym skrywane.

Desmoxan i już wydałeś pieniądze, jest przynajmniej zgodnym z prawdą twierdzeniem. Natomiast reklamowe desmoxan i już  nie palisz jest bzdurnym kłamstwem!


piątek, 17 maja 2013

KUKUŁCZE JAJO

Podrzucanie kukułczego jaja, cudzymi rękami rozżarzonego węgla do pieca. Takie dwa stare powiedzenia nawiązujące do wyręczania się inną osobą. Czasem próbowano się mną wyręczać. Bywało, że się zgadzałem, albo i nie. Kiedy tak sobie o tym myślę, zaczynam się zastanawiać, czy kiedyś, dałem się wmanewrować komuś w coś nieświadomie. Jeśli tak, to kiedy, komu i ile razy? Potrafiłbym wykazać kiedy się zgadzałem, albo kiedy, się nie zgadzałem na udział w czymś. Reszta jest dla mnie zagadką. Może jeszcze wrócę do tego tematu.  

niedziela, 5 maja 2013

NIMESIL - ulotka

Nimesil jest niesteroidowym lekiem przeciwzapalnym (NLPZ), o właściwościach przeciwbólowych. Przeczytanie ulotki dołączonej do leku, stanowi pouczającą lekturę, zwłaszcza dla osób cierpiących na kilka różnych chorób.
W ulotce wyczytałem, że pacjent powinien poinformować lekarza o wszystkich lekach, które ostatnio przyjmuje. Nawet o tych, które można nabyć bez recepty. Niesłychanie cenna uwaga. Zakładam, że wszyscy chorujący, także chorujący od niedawna, bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Uwaga: Lekarze niekoniecznie zdają sobie sprawę ze skutków zażywania razem różnych leków.

Moim skromnym zdaniem, przeprowadzenie wywiadu o chorobach przebytych, będących w trakcie leczenie w innej przychodni i przyjmowanych leków, jest obowiązkiem lekarza. Niby skąd przeciętny pacjent, ma posiadać wiedzę co z czym wolno, a czego z czym mu przyjąć nie wolno???





sobota, 4 maja 2013

WALKA O SAMOCHODZIK.

Było to dawno. Kiedy jeszcze byłem malym chłopcem. Szkolne boisko było placem zabaw dla wiejskich dzieci. Wiejska szkoła, była nieduża. Uczyły się w niej cztery klasy. Od klasy pierwszej, do czwartej. Od klasy piątej, dzieci już dojeżdżały do szkoły miejskiej.
Dzieciom powodziło się różnie. Jednym lepiej innym gorzej. W wolnych chwilach, dzieci spotykały się na boisku, przynosząc ze sobą takie zabawki, jakie kto miał. Niektóre z tych zabawek, były obiektem pożądania i powodem zazdrości u innych dzieci.
Dochodziło do przepychanek, kiedy ktoś chciał komuś odebrać jakąś zabawkę. Kiedyś widziałem, jak dwóch chłopców, wyrywało sobie z rąk samochodzik. Taki  nakręcany, strażacki z drabiną. Pomyślałem, że go zniszczą, jeśli będą obaj ciągnąć zabawkę do siebie. 
Chwileczkę się naciągali, pokrzykując przy tym. Nagle jeden z nich, niespodziewanie puścił. Drugi, przygotowany na opór pierwszego, przewrócił się. Autko wypadło mu z rąk i znikło z oczu, wpadając w pobliskie krzewy. Wyszarpujący autko, powoli, jęcząc zaczął się podnosić. Jego przeciwnik przyglądał mu się. Przez chwilę wydawało się, że obaj zrezygnowali z autka. Być może uległo zniszczeniu i już żadnego z nich cieszyć nie mogło. Tego już nie pamiętam.  

środa, 1 maja 2013

NIE MA OD CZEGO SIĘ MIGAĆ

Pan Władek, kiedyś należał do PZPR. Był moim kierownikiem. Jeszcze w tamtej, socjalistycznej Polsce. Dziś z okazji pierwszego maja, przypomniał mi się pan Władek i jeden drobny incydent.
W naszej kanciapie, był zeszyt przeznaczony na uwagi związane z produkcją. W tym zeszycie, pan Władek napisał o obowiązkowej obecności na pochodzie pierwszomajowym. Wszedłem do kanciapy, przeczytałem wpis i mruknąłem, chyba go porąbało.
- Coś ty powiedział? - posłyszałem za plecami. Wpis zauważyłem. Wchodzącego za mną kierownika nie. Coś wymyśliłem na poczekaniu o próbie nabrania mnie na głupi żart. Tłumaczenie przeszło. Dziś już nie ma potrzeby wymigiwania się od uczestnictwa w pochodzie. Ale także nie ma dla wielu tego, co niegdyś świętowali.

   

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

ŚMIERĆ, ZABOBONY, SEN I REALIA

Myślę ten temat zakończyć tym wpisem, lub powrócić do tego tematu za jakiś czas. W snach, pomieszały się realne postacie z nierealnymi sytuacjami. Choćby taki przewoźnik, jeżdżący autkiem na baterie. I do tego nie swoim, lecz z wypożyczalni.
Ostatni sen, jest jednym z moich nielicznych snów, w którym pojawiają się istniejące na prawdę osoby. Przyśniły mi się też prawdziwe miejsca. Pierwszy raz we śnie wyraźnie widzę tyle miejsc i osób. I po raz pierwszy zapamiętuję tyle szczegółów. Jedyną osobą będącą całkowicie tworem sennych fantazji, jest pani prokurator. Jej twarzy ze snu nie pamiętam.
Fikcyjnym miejscem ze snu, jest wypożyczalnia samochodów na baterie, miejsca ze snu nie zapamiętałem. Nie utkwił w pamięci, ani jeden szczegół snu, który nawiązywalby do mojej aktywności w internecie. Zupełnie tak, jakby mnie tu nigdy nie było, jakbym nie wiedział niczego o istnieniu internetu. To na razie tyle.

niedziela, 28 kwietnia 2013

SEN, ZABOBONY I ŚMIERĆ ciąg dalszy.

Pierwsza noc, po śmierci kolegi i dziwaczny sen. Tym razem, śmierć ma wpływ na treść snu. Pierwszą postacią z nocnych widzeń jest jakaś pani prokurator. O coś mnie wypytuje, a potem, ponad moją głową wymachuje nogą. Odsłania przy tym co nieco odciśnięte w czarnych figach. Zaskoczony pytam, czy ćwiczy karate. Potwierdza.
Po wyjściu od pani prokurator, trafiam na znajomego przewoźnika, który jedzie po ulicy dziecięcą zabawką na baterie. Jak on się w tym zmieścił? Przyglądam mu się jak tym wjeżdża na czyjeś podwórko i przychodzi mi ochota zrobić mu psikusa. On wchodzi do domu, a ja mu to zabieram i próbuję toto odstawić w jego imieniu do wypożyczalni.
Kiedy tak z tym łażę, spotykam następnego kolegę. Elektryka z zawodu. Mam postawić u jego mamy piec. Dziwnym trafem, jego mama mieszka przy cmentarzu, w domu zamieszkiwanym, przez jeszcze innego znajomego. Na chwilkę się rozstajemy, bo obaj mamy coś do załatwienia.
Przy ponownym spotkaniu, tłumaczy się, że nie zdąży tam być, bo jutro jedzie już do pracy. Co ciekawe, ten kolega, dziś jedzie do pracy w realu, o czym mi powiedział wcześniej. Przed snem i nim dowiedziałem się o śmierci kolegi.
Pracujący przy ocieplaniu bloków, wyzwolili mnie z sennych majaków szuraniem packami po ścianach. Sen opisuję sobie, żeby w późniejszym okresie, nie musieć polegać tylko na pamięci.  

SEN, ZABOBONY I ŚMIERĆ

Przed południem przypomniał mi się jeden z moich snów. Nie umiem powiedzieć, kiedy ten sen miałem. Przypomina mi się tylko to, że we śnie, dentystka odmówiła mi rwania, lub leczenia zębów. Niektórzy wierzą, iż rwanie we śnie zęba, wróży śmierć krewnego.
W swoim śnie, zęba nie usuwałem, ani nie leczyłem. Jednak po południu, od sklepowej dowiedziałem się o śmierci mojego kolegi. Kolega to nie krewny i snu nie umiem w czasie umieścić. Coś nie daje mi spokoju.
Nie rozumiem dlaczego sen przypomniał mi się, nieznacznie wyprzedzając wiadomość o śmierci kolegi. Czy jest możliwe, by coś takiego podświadomie wyczuwać? Nie wiem, chyba nie. Myślę, że to tylko zbieg okoliczności.

piątek, 26 kwietnia 2013

ZAPACH WOLNOŚCI - Z KONSERWY.

Konserw ci teraz pod dostatkiem. Jakoś chętnych na nie brak, a może tylko tak mi się wydaje. Wspominam zapach i smak konserw produkowanych w czasach socjalizmu. Jakoś tak się składało, że polskie konserwy otrzymywałem zza granicy! Trafiały się także konserwy holenderskie i inne.
Obecnie konserwy polskiej produkcji, są równie śmierdzące, jak zagraniczne. Wygląd mięsa w konserwie też pozostawia wiele do życzenia. Niektóre konserwy są tak podłej jakości, że wyrażam obawy przed karmieniem nimi psów. Żeby nie wpadły w szał i nie pogryzły.
Moje żarty z obecnie produkowanych konserw, znalazły swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Niektórych konserw nie ma w sprzedaży. A nie ma, bo, są przeznaczone jako dary dla ubogich. I są one rozprowadzane przez różne charytatywne organizacje.
Nie mam pojęcia, jak można dawać ludziom do jedzenia takie coś, czego nawet psy i koty nie chcą się czepić! Nawet te wygłodzone, omijają szerokim łukiem owe dary serca. Może by tak darczyńcy dokonali publicznej degustacji swoich darów i tym sposobem, zachęcili głodne psy i koty do spożycia tych smakołyków?  

niedziela, 14 kwietnia 2013

PETIT I ALBERTY

W czaszach mojego dzieciństwa, a i później także, były takie herbatniki. Kosztowały niewiele. Były to smaczne ciasteczka. Już nie potrafię sobie przypomnieć kiedy znikły z półek. Jednak wydaje mi się, że dotrwały do zmiany ustroju na lepszy i potem znikły.

Znikły, a może w słusznym demokratycznie bezkrytycznym szale niszczenia wszystkiego co polskie, wycofano je z produkcji. Może tylko zmieniono nazwę na słuszniejszą. Taką, która będzie się dobrze kojarzyć. Choćby taka kinder niespodzianka. Jak to czysto po polsku nazwano. Prawda?

czwartek, 4 kwietnia 2013

Z DAWNYCH ROZMYSLAŃ.

Kiedyś interesowały przeznaczenie, sny i sprawdzalność innych wróżb. Dotarł do mnie argument, jakoby wróżenie było pomocne. Rzekoma pomoc, polegała na szansie ostrzeżenia kogoś przed grożącym mu niebezpieczeństwem, dzięki czemu, mógł go uniknąć.

Czytałem horoskopy dla swego znaku w różnych gazetach. Z horoskopów dowiadywałem się najdziwniejszych rzeczy. W jednej gazecie pisali, że w najbliższym tygodniu zarobię dużą kwotę pieniędzy, a w drugiej gazecie pisało, że zostanę okradziony z biżuterii. Żaden horoskop nie był trafny. Chodziłem jeszcze do szkoły i żaden zarobek w grę nie wchodził. Jakim sposobem miałem być okradziony z biżuterii, której nie posiadałem, nie małem pojęcia.

Z ciekawości zacząłem czytać horoskopy dla wszystkich znaków. Miałem niezły ubaw. Zdarzało się, że niemal to samo przepowiadano wszystkim. Tyle, że innymi słowami. No to fest. Wierzących horoskopom, jakoś to nie zrażało i nie robiło na nich wrażenia. Bzdurą, jest twierdzenie, że wróżbą można kogoś uchronić przed jakimś niebezpieczeństwem. Nie można! Jeśli wróżby się sprawdzają, to przepowiedzianego niebezpieczeństwa nie da się uniknąć. Można potłuc o zadek przepowiednie, których spełnienia daje się uniknąć. Są nietrafne. 
Baran jest jednym ze znaków. Takich baranów jest pokaźna ilość i prawdopodobieństwo, że dla kogoś horoskop okaże się trafny, jest całkiem realne. I dlatego, zawsze znajdą się jakieś barany wierzące w horoskopy.

niedziela, 31 marca 2013

BIEDA

Nie wiem jakie warunki życia mieli moi równieśnicy ze Śląska, Mazowsza, czy z innych regionów Polski. W Bieszczadach bieda była długo. Wystarczająco długo, żeby ją moja pamięć zarejestrowała. O posiadaniu łazienki, czy ubikacji w wiejskim domu, można było jedynie pomarzyć. A i to pewnie bardzo nieśmiało.

Cerowanie skarpetek, łaty na spodniach, kurtkach, nie dziwiły nikogo. Część mieszkańców wsi, poza posiadaniem małego gospodarstwa rolnego, pracowała w mieście. Ale byli i tacy, którzy żyli wyłącznie z tego, co ziemia dała. Ziemia bieszczadzka, nie zalicza się do urodzajnych. 

Do dziś pamiętam turkot furmanek jadących po kocich łbach. Stukot kopyt, górali pędzących owce na wypas, ludzi nie umiejących pisać, ani czytać. Tacy jeszcze się sporadycznie przytrafiali. Była sobie taka analfabetka Teudoszka. Ludzie ją tak nazywali.

Nie umiała czytać, ani pisać. Nie znała się na pieniądzach. Jeśli dobrze pamiętam, to ten fakt jedna mieszkanka wsi, wykorzystywała do oszukiwania Teudoszki. Sprawa się wydała, gdyż Teudoszka komuś opowiadała, kto jej jakie pieniądze rozmieniał na drobne. I pokazała ile jakich dostała, opowiadając za jaki banknot.

Dobrze zachowałem w pamięci ludzi niepoprawnie mówiących, ni to po polsku, ni po ukraińsku. Z uwagą przysłuchiwałem się starszym ludziom, kiedy oni opowiadali o przedwojennej Polsce.   

sobota, 30 marca 2013

ZABAWA W CHOWANEGO CIĄG DALSZY

Tak sobie dla żartu, użyłem listka marychy, jako powodu do zabawy w chowanego. Różne powody mają ludzie do zabawy w chowanego i różnym towarzystwie się bawią. Jednak są sytuacji, kiedy niczym nie można wytłumaczyć takiej zabawy. Ani zagrożeniem, ani żartem, ani jakąkolwiek uzasadnioną przyczyną. No, może jedynie, jest wewnętrzna potrzeba chowania się przed światem u niektórych osób. Tylko wygląda to nienaturalnie, przez co, staje się widoczne, jak na dłoni!

piątek, 29 marca 2013

ZABAWA W CHOWANEGO

Będąc małym dzieckiem bawiłem się w chowanego. Rzadko, bo też mało kiedy bawiłem się z innymi dziećmi. Z tego powodu, jakoś nie bardzo pamiętam zasady tej zabawy. Raczej wolałem czytać książki.

Nie przypominam sobie, abym w ciągu ostatnich lat, widział dzieci bawiące się w chowanego. Myślałbym, że ta zabawa poszła w zapomnienie, ale nie jest tak źle.

Obecnie bawią się w to dorośli. Powodów do takiej zabawy mają bez liku. Jeśliby pogrzebać w pamięci, to okaże się, że w tamtych czasach, w chowanego bawili się wszyscy. I dzieci i dorośli. Teraz chyba częściej dorośli.

Współczesne dzieci, jeśli bawią się w chowanego, to reguły zabawy, są zupełnie inne niż dawniej. Różnica wynika z dostępu do innych zabawek. Takie sobie zwyczajne papierosy, bywają zastępowane listkiem marychy.

Dorośli nieco inaczej od dzieci bawią się w chowanego. Bywa, że także chowają się przed określoną grupą zawodową z posiadaniem niedozwolonych zabawek. Bo, jeśli złapią, to mogą ukrywającego się, schować na dłużej. Ale, tego akurat chyba nikt sobie nie życzy.

A czasem, tak dla zabawy, dorośli chowają się przed swoimi znajomymi. Powody też są różne, ale jak zawsze, przyświeca ten sam cel. Nie dać się znaleźć!

 

niedziela, 24 marca 2013

RWPG

RWPG przypomniałem sobie patrząc na artykuły żywnościowe. A właściwie na opakowanie po jednym z takich artykułów. Opakowanie zauważyłem na śmietniku, kiedy opróżniałem swój kosz.
Na opakowaniu widniały napisy: "Pomoc UE, Dostarczany w ramach programu pomocy żywnościowej. Artykuł nie jest przeznaczony do sprzedaży. Coś sobie przypominam, że idąc do sklepu, mijałem chłopaka z siatką, pukającego do drzwi mieszkania sąsiadów. I mówił, że wysłano go z tymi rzeczami z kościoła.

Kojarzę więc ową unijną pomoc z uczestnictwem kościoła, jako pośrednika w rozdawaniu owych "darów serca". Właśnie dlatego, pomyślałem sobie o RWPG. W tamtych czasach, coś takiego było nie do pomyślenia!!!

Bieda wtedy była też, ale takiej nędzy, takiej niesprawiedliwości społecznej nie było! Teraz moje myśli biegną przy odpowiedzialności za ten stan rzeczy. Ktoś powinien stanąć przed specjalnym sądem i odpowiedzieć za doprowadzenie ludzi do nędzy! Jak Wam się wydaje, kogo mam na myśli?  

niedziela, 17 marca 2013

POŻYCZKA "MM"

Nie pamiętam kiedy zaczęto udzielać pożyczek dla młodych małżeństw. Na pewno dawano je w latach osiemdziesiątych. Warunki spłaty były dogodne. Nie było bandycko wysokiego oprocentowania, jak to jest obecnie. 
Niestety pieniądze traciły na wartości w zastraszającym tempie, a przy tym, trzeba było mieć dużo szczęścia, by kupić potrzebne do mieszkania rzeczy. Kwitło łapownictwo, towary znikały z magazynów nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak.
Szalejąca inflacja, łagodziła trudności zdobywania artykułów i stała się okazją do zrobienia dobrych interesów, przez osoby sprytne i mające poparcie w rodzinie i wśród przyjaciół. W tamtych czasach, można było całkowicie spokojnie brać pożyczkę na budowę dużego domu, a potem ze śmiechem go spłacić. 
Teraz, kiedy wspominam tamten okres, zastanawiam się, ile osób wpadło na ten pomysł i nieźle się obłowiło. Był kryzys, a kryzys jest zawsze okazją dla spekulantów, jak to mawiano. Dziś to się nazywa inaczej.   

piątek, 22 lutego 2013

TEMAT DO OPRACOWANIA.

Pracę zaczniemy od zbierania potrzebnych nam informacji. Następnie uporządkujemy je i przeanalizujemy. Musimy ocenić, czy nasze informacje w ogóle przedstawiają jakąkolwiek wartość, a także wybrać miejsce i czas użycia tych informacji. Ważny jest także sposób użycia informacji, aby osiągnąć zamierzony cel.

środa, 20 lutego 2013

Kiedyś nie rozumiałem - garść wspomnień.

Króciuteńko wspomnę o pewnej miłości sprzed lat. Miłości, która miała smutny koniec. W ostatnich jej chwilach, usłyszałem zarzut, którego wówczas nie rozumiałem. Nie zrozumiałem go do dziś. Mimo, że z takim zarzutem, choć w innych niż miłość okolicznościach przyszło mi się zetknąć.

Otóż usłyszałem pretensje, że........ nie okłamywałem, że nie chciałem łudzić! Ale za to, z tamtej lekcji utkwił mi mocno w pamięci szok, że ktoś lubi być oszukiwany. Nie rozumiem tego. Zaczyna mi się wydawać, że takich osób, które lubią i chcą być oszukiwane jest sporo. Tylko nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy. Dlaczego niektórym się wydaje, że ja też taki jestem?

środa, 13 lutego 2013

A TO CIEKAWE - PLOMYCZEK

Przypomniał mi się ze szkolnych czasów Płomyczek i jego pozycja "A to ciekawe". Z radością odnotowałem fakt, że to czasopismo jeszcze istnieje. Link dla zainteresowanych:

To może dla maluchów "Świerszczyk".  

niedziela, 27 stycznia 2013

KOSA - GROMADA

Kosa, to narzędzie jest następcą sierpa. Tego bez młota, gdyby komuś przeszkadzał z dowolnych przyczyn młot. Kosa wyprodukowana w Polsce, w czasach socjalizmu, miała na sobie napis Gromada.

Pewnie to nazwa firmy produkującej te narzędzia. Chciałem w internecie poszukać informacji o tej firmie. Niestety spam króluje. Wykonałem w tył zwrot i zrezygnowałem z poszukiwania informacji na temat tej firmy.

Pozostała niezaspokojona ciekawość, czy jakiś solidarnie nawiedzony młot, nie trafił tej firmy. Bo to, co solidarne młoty umieją wykonać perfekcyjnie, to podrzynanie polskiej gospodarki, bez użycia sierpa! 

czwartek, 24 stycznia 2013

GRY I ZABAWY Z DZIECIŃSTWA

Bywa, ze wspominam, jak bawiły się dzieci w czasach, kiedy sam byłem dzieckiem. Teraz przed blokiem, jakoś bardzo mało dzieci się bawi. Więc okazji mało, aby móc porównać, aby zobaczyć, co przetrwało do dziś.

Oczywiście nie spodziewam się ujrzeć gier planszowych przed klatką schodową. Ale były różne gry i zabawy, w które dzieci bawiły się przed blokami, na podwórkach. Choćby taka popularna piłka nożna i obawa o szyby w oknie.

Gra w noża, nie wiem, czy wszędzie tak to się nazywało. Gra polegała na wbijaniu noża w ziemię, rzucanego z kolana, łokcia, czy ramienia. Albo inna, też wbijało się nóż w ziemię i wewnątrz umownego pola zaznaczało się swój zdobyty teren.

czwartek, 17 stycznia 2013

ŁYŻWY

Przypadek sprawił, że przypomniały mi się łyżwy. Pierwszy raz na nogach łyżwy miałem dość wcześnie, ale to nie znaczy, że miałem jak się nauczyć jeździć. Pożyczyłem je sobie ze szkoły i w domu próbowałem je przyczepić do butów.

I tutaj spotkał mnie zawód. Nie miałem ani jednej pary butów, które nadawałyby się do jazdy na łyżwach. Łyżwy były przykręcane do butów. Do moich butów nie można było łyżew dobrze przymocować. 

Przypominam sobie dwa rodzaje mocowania łyżew. Jedne mocowane kluczykiem z tyłu i przodu przykręcane do butów. Drugie były mocowane do obcasa od spodu, a przód przykręcany do przedniej części podeszwy.

Inną przeszkodą był brak lodowiska. Wprawdzie były pozamarzane kałuże o dość dużych powierzchniach, ale były nierówne. Można się było trochę poślizgać, bo jazdą tego nazwać się nie dało. Jeżdzić nauczyłem się słabo, parę lat później.

Łyżwy przypomniał mi jeden z moich kolegów. Jest w posiadaniu bardzo starych, łyżew drewnianych. Do butów mocowano je paskami skórzanymi. Ciekawi mnie, jak się sprawowały skórzane mocowania łyżew. Jak długo łyżwy dobrze przylegały do butów.

Kolega pozyczył mi te łyżwy, abym mógł je sfotografować i Wam je pokazać. Na pewno nie wszycy mieli okazję widzieć tak stare łyzwy. Ja też, widziałem je pierwszy raz u niego. 
   

sobota, 12 stycznia 2013

RADIOAMATOR - RADIOELEKTRONIK

Jesienią ubiegłego roku trafiłem na wyrzucone bardzo stare czasopisma. Był to Przekrój, na nim widniał rok 1968. Sterta wyrzuconych gazet, leżała sobie niedaleko osiedla. Te stare gazety, przypomniały mi inne tytuły, które znikły z rynku.

Prenumerowałem przez kilka lat miesięcznik Radioelektronik. To następca miesięcznika Radioamator i Krótkofalowiec Polski. Niewielką wzmiankę o tych miesięcznikach znalazłem tu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Radioamator_i_Kr%C3%B3tkofalowiec_Polski.

Dobrą informacją okazały się próby reaktywacji miesięcznika w wersji elektronicznej. Link do strony: http://www.radioelektronik.pl . Na tej stronie, umieszczono przycisk przekierowujący do strony, na której można założyć konto. Link:  http://www.radioelektronik.pl/index.php.  
   

KASPRZAK AMPLITUNER AT9100

Tym razem będzie o niegdyś popularnym stereofonicznym odbiorniku radiowym, produkowanym w Zakładach Radiowych Kasprzak. Miało toto oznaczenie AT 9100. Wzmacniacz o mocy nominalnej 60W, był marzeniem niejednego młodego, pragnącego narobić trochę hałasu.

Ten sprzęt był moim ulubionym produktem Kasprzaka z powodu jego wysokiej awaryjności. Najczęściej zawodziły użytkowników końcowe tranzystory mocy. Nierzadko do awarii dochodziło z winy użytkowników. Nieostrożne podłączanie zestawów głośnikowych, często uszkodzonych, nie pozwalało im się zbyt długo cieszyć sprawnym sprzętem.

Wzmacniacze były wyposażone w elektroniczne układy przeciwzwarciowe. Ich zadaniem było blokowanie przepływu prądu na wyjściu, przez zablokowanie tranzystorów mocy. To zabezpieczenie było nieskuteczne. Po tranzystory trzeba było jeździć, bo u nas ich nie było.

Podwyższało to koszty naprawy i niektórzy chcieli ode mnie gwarancji po naprawie. I zdarzyło się, że chcieli mnie oszukać, bo sprzęt się zepsuł nim minęła udzielona przeze mnie gwarancja. W jednym wypadku, awaria była spowodowana głośnikami, których cewka nie poruszła się centralnie w szczelinie i ocierała zwojami, wywołując krótktrwałe zwarcia. 

Ten użytkownik nie oszukiwał mnie świadomie, bo nie wiedział, że coś takiego może mieć miejsce. Przekonałem go w prosty sposób. Po podłączeniu moich zestawów o większej mocy, jego wzmacniacz zachowywał się poprawnie i tylko nieznacznie się zagrzał. Przy jego głosnikach zagrzał się dość mocno po kilku minutach grania. Taki sam efekt dało podłączenie drugiego, sprawnego wzmacniacza.

Przytrafił mi się miglanc, który sam zwarł wyjście sygnału z masą i jeszcze próbował mi wmówić winę. Kiedy poprosiłem go, aby mi pokazał sposób w jaki przyłączył głośnik, okazało się, że chciał podwoić moc wzmacniacza, szeregowo łącząc wyjścia obu kanałów. Tak więc przewód sygnałowy lewego kanału, spiął z masą kanału prawego. A głośnik przyłączył do pozostałych wolnych miejsc. No przecież mógł tak zrobić, bo ma kolumnę 100W. No i tym mnie wkurzył. Nie dość, że się nie zna, to jeszcze usiłuje oszukać kogoś, kto się zna.       

czwartek, 3 stycznia 2013

GDZIE TE BUTELKI?

Podczas spaceru, na gałęzi jednego z drzew, w pobliżu osiedla mieszkaniowego, zauważyłem butelkę. Była to taka butelka, w jakich sprzedawano kefir. Przystanąłem, popatrzyłem i zamyśliłem się. Przy tej okazji, przypomniały mi się butelki na mleko, śmietanę i takie plastikowe zamknięcia do butelek.

Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz, widziałem takie butelki w sklepie. Daremnie. Było to wystarczająco dawno. Popatrzyłem znów na tą butelkę. Była umyta. To ślad po kimś, kto tu kiedyś pracował i być może zapomniał ją stąd zabrać.

Rozejrzałem się dookoła. Stałem na resztkach wylewki. Z trawy wynurzały się malutkie kafelki o kilkucentymetrowych bokach. Pewnie była tu kuchnia, albo łazienka. Nie wiem tego, bo kiedy tutaj ktoś miał pracę, ja odbywałem służbę wojskową. 

Podobno była tu jednostka wojskowa. Na pewno było OHP. To Ochotniczy Hufiec Pracy. I znowu przeszłość wraca. Takie hufce, były dla młodocianych i dorosłych. W hufcach dla dorosłych, można było się uczyć, pracować i odbywać służbę wojskową. Na luzie, bo zajęć typowo wojskowych mieli niewiele. 

Pochodziłem sobie po śladach tego, co tu się działo ponad dwadzieścia pięć lat temu. Pozostały z tamtego okresu piwnice, resztki podmurówek, kilka kup gruzu, zrujnowany budynek i jedna niewykorzystana piwnica.

Były gałęzie poskładane w kilku miejscach i nawet stary Przekrój z sześciedziesiątych lat. Może ktoś, kto prenumerował te czasopisma już nie żyje. Patrząc na ślady zmarnowanej ludzkiej pracy, było mi smutno. I teraz, kiedy o tym piszę też. 

wtorek, 1 stycznia 2013

RADMOR

Radmor, stereofoniczny radioodbiornik, będący marzeniem niejednego lubiącego posłuchać muzyki. Lepiej brzmiącej, niż w zwykłym odbiorniku radiowym. Miałem szczęście stać się jednym ze szczęśliwych posiadaczy tego sprzętu.

Przypomniałem sobie o nim, przy okazji zakończenia jednego i rozpoczęcia kolejnego roku. Dlatego, że w tamtych czasach, było więcej takiej muzyki, jakiej lubię posłuchać. Sylwestrowa noc, to dla mnie, była noc spędzona przy magnetofonie i żonglowaniu kasetami magnetofonowymi.

Żeby wejść w posiadanie Radmora, musiałem wpłacić zadatek i czekałem ponad rok na swoją kolejkę. I wreszcie się go doczekałem. Bez korektora i bez głośników. To trzeba było dokupić osobno. Na zakup korektora pieniędzy zabrakło, a kolumny, były również rzadkim towarem w sklepach.

Już wtedy zaczynało brakować wielu rzeczy potrzebnych do domu. Towary drożały i trudno było sobie odłożyć w porę kwotę potrzebną do planowanego "grubszego" zakupu. Jeśli telewizor w danym okresie kosztował cztery i pół tysiąca złotych, to, w momencie zebrania takiej kwoty, jego cena była o jakieś dwa tysiące wyższa.

Brak odpowiednich głośników i rosnące w oczach ceny sprzętu elektronicznego, spowodowały rezygnację z zamiaru kupowania do kompletu korektora. Na porządne głośniki, poczekałem sobie również długo. Obecnie, sprzęt jest i czeka na półkach. Cóż, kiedy nie ma na to pieniędzy? Ale to już nie Radmor, nie takie audycje. A Radmora żal!!!