piątek, 28 grudnia 2012

ZABOBONY

Lubię wspominać zabobony. Śmieszą mnie one i zadziwiają. Bo wiele jest zwyczajnie tak głupich, iż nie sposób pojąć, czemu w nie ktoś wierzy. Opowiadanie o zabobonach zacznę od mających związek z końcem starego i początkiem nowego roku.

Jeden z takich zabobonów nakazuje pooddawać długi w starym roku, bo w przeciwnym razie, kolejny rok przeżyjemy jako zadłużeni. Inny podpowiada opić troski, żeby następny rok był boski. Wybrane przeze mnie zabobony, zabawnie się same zwalczają.

Jeśli nie mamy za co opijać naszych trosk, to oczywiście na ten cel sobie pożyczymy. Bo, musimy opić troski. Pożyczki mają to do siebie, że należy pożyczone oddać! Jeśli nie mieliśmy za co opić swoich trosk, to skąd teraz weźmiemy kasę, żeby oddać dług? A z nim też nie należy rozpoczynać kolejnego roku.

Jeszcze dodam kłótnie i przeprosiny. Nim minie kończący się rok, należy się pogodzić ze wszystkimi, z którymi jesteśmy skłóceni. Jeśli tego nie uczynimy, cały następny rok upłynie pod znakiem gniewu. Analogicznie przedstawia się sprawa z kłótniami na koniec starego, lub początek nowego roku.

Dla mnie ostatni dzień starego i pierwszy nowego roku, są zwykłymi dniami. Takimi samymi, jak pozostałe. Nie są mniej, ani bardziej ważne od pozostałych.      

środa, 26 grudnia 2012

CHOINKA

Choinka - pogańska tradycja, przywleczona do Polski od naszych zachodnich, chrześcijańskich sąsiadów. Jako małe dziecko nie wiedziałem o tym i dlatego, stawianie choinki w domu miało swój urok. Dziś nie umiałbym powiedzieć, kiedy się dowiedziałem o pogańskich korzeniach stawiania choinki, ale wciąż pamiętam zapach jodły.

Wciąż pamiętam ubieranie choinki, wieszanie baniek, światełek i wcześniej świeczek, wyjadanie cukierków wiszących na gałązkach. Od lat, choinka w moim domu, jest już tylko w moich wspomnieniach. I nawet tęsknię do tamtych chwil. Daremnie! Nie wrócą. Tęsknię do tamtych chwil, choć wcale choinki nie potrzebuję.

Wspomniałem już, że nie pamiętam kiedy się dowiedziałem o pogańskim pochodzeniu choinkowej tradycji. Ale jako dziecko zastanawiałem się, czy tam też rosną jodełki, pada śnieg i czy są takie same zwierzęta, jak u nas. Coś mi nie pasowało, choć nie umiałbym tego wówczas wyrazić.

Dzisiaj, mnie dorosłemu chłopu, nie pasuje o wiele więcej, niż wtedy, małemu chłopcu. I choć moja wiedza jest o wiele większa, to również wiele więcej nie rozumiem. Wtedy mialem zdecydowanie mniej do nierozumienia. A nie rozumiem obżarstwa i pijaństwa bo są święta. Jeśli obżerać się, chlać, czy bezmyślnie gapić w telewizor, to kiedy przeżyć święta? 

wtorek, 25 grudnia 2012

Bez durnowatego plusa ciąg dalszy.

Fajnie się krytykuje, troszkę gorzej z pilnowaniem poprawności u siebie. Poprzedni wpis pod podobnym tytułem, opublikowałem z błędem. Przez przeoczenie, ale jednak z błędem. W pierwszej wersji było 31 postów, ale na zrzucie widniało już 32 posta. Napisane 31, poprawiłem na 32 i niestety zostawiłem postów. Obecnie błąd usunąłem.

Do tematu występowania pod własnym imieniem i nazwiskiem powracam z powodu użytej argumentacji przez Google. Otóż ci mądrale piszą, że występując pod własnym imieniem i nazwiskiem, mogę wspominać inne osoby. Wobec tego grzecznie pytam, czy występując pod pseudonimem nie wolno wspominać innych osób? 

Pisanie o innych osobach, to rzecz nieco skomplikowana. Bo wspomnienia są różne, więc teksty o nich, niekoniecznie byłyby pochlebne. To mogłoby przyczynić się do konfliktu z opisaną osobą. Fajnie. A kto mi zabroni wspominać innych ludzi, opisując jedynie zdarzenia z nimi związane?

A może tu chodzi o to, żebym podawał dane personalne innych osób? Jeśli tak, to po co? Komu i do czego jest  to potrzebne? Przypuśćmy, że chętny na te informacje znalazłby się. Tylko najbardziej do przekonania, przemawia mi przypuszczenie, że to kolejny radosny bubel googlowy.   

poniedziałek, 24 grudnia 2012

LAMPA NAFTOWA I MÓJ PALNIK NA DENATURAT

Lampa naftowa, w czasach mojego dzieciństwa, jeszcze była dość często używana do oświetlenia. W domach, pomieszczeniach gospodarczych, czy jadących po ciemku furmanek. U mnie w domu, była używana wtedy, kiedy w wyniku awarii, zabrakło prądu.

Lampy naftowe były dłużej używane do oświetlania pomieszczeń gospodarczych. Dla mnie wieczory przy świetle lampy naftowej miały swój urok. To słabiutkie światełko, miało w sobie coś tajemniczego. Przynajmniej dla mnie. 

Kiedy chodziłem do szkoły na pracach ręcznych, tak się nazywał ten przedmiot, robiliśmy palniki, działające, tak, jak lampa naftowa. Użyte do wykonania palnika surowce to kałamarz po atramencie, spalona żarówka, blacha z konserwy, prawdziwy knot i oczywiście najprawdziwszy denaturat.

Spaloną żarówkę tłukliśmy i oczyszczaliśmy gwint tak długo, aż dało się go nakęcić w miejsce zakrętki na kałamarzu. Z gwintu należało wykonać otwór, usuwając pocynowaną stopkę. Następnie, z blachy po konserwie formowaliśmy rurkę, którą oczyszczaliśmy i wlutowywaliśmy do gwintu po żarówce.

Ostatnimi czynnościami było włożenie do rurki knota i napełnienie kałamarza denaturatem. Jak knot nasiąkł denaturatem, można było palnika używać. Lampa naftowa, jeszcze wiele lat później znajdowała zastosowanie.

ABRAKADABRA - WSPOMNIEŃ CZAR

Abrakadabra, przypominają mi się bajki o zaklęciach. O bajkowych sezamach, dobrych wróżkach i innych szczęśliwych zakończeniach. O tym, o czym czytałem będąc małym chłopcem. Podobnie jak inne dzieci, ja też miałem swoje marzenia. I mam je dziś, będąc, no mniejsza z tym.

Szczęśliwych zakończeń zbyt wielu w pamięci nie znajdę. A za to smutnych wymieniłbym pokaźną ilość. Szykuje się kolejne niespełnione marzenie, a więc i koniec smutny. Nawet, jeśli szczęśliwie uporam się z obecnymi problemami, to może być za późno na realizowanie marzeń. Zobaczymy, co przyniesie czas.    

piątek, 21 grudnia 2012

Bez durnowatego plusa...

Bez Google+, też mogę wspominać ludzi i rozmaite wydarzenia. Do tego celu, wcale nie potrzebuję występować pod własnym imieniem i nazwiskiem. Mnie wygodniej używać pseudonimu. A do tego idiotyczny plus, jest ustosunkowany ujemnie. Tak, jak do polskiej ortografii i w ogóle do języka polskiego.

Ktoś wziął pieniądze za zaprojektowanie nowej szaty graficznej bloggera, ale nowa, jeszcze nie oznacza lepszej. Jeśli chodzi o poprawę funkcjonalności, to jednym z zauważalnych efektów, jest utrudnienie dostępu poprzez inne rozmieszczenie elementów nawigacyjnych. Następną mocno irytującą zmianą, jest zastąpienie poprawnej pisowni, pisownią błędną. Zamiast 32 posty, widać 32 posta! 


środa, 12 grudnia 2012

O MOIM C128D

Kiedy go przyjąłem w ramach rozliczeń, nie wiedziałem co począć z tym fantem. Zupełnie nie wiedziałem jak się tym czymś posługiwać, ale postanowiłem spróbować toto rozszyfrować. Pierwsze próby się nie powiodły. Z paru powodów, które dziś wywołują uśmiech na twarzy.

Otóż po włączeniu tego, na ekranie pojawiały się napisy, które mi niczego nie mówiły. Coś próbowałem pisać. I przypominam sobie, jak napisy "chowały się" i nie można ich było przywrócić. Ostatecznie dałem temu spokój.

W końcu udało mi się dostać instrukcję obsługi do C64, jednak brakowało w niej kilku istotnych stronic. Posługując się tym, co było dostępne, zaczynałem pisać programy użytkowe. Takie zupełne prościuszki. Bo nie miałem dostępu do odpowiedniej literatury.

Jednak wypadki potoczyły się od tego momentu szybko. Miałem już napisany, sprawnie działający program, którym się komuś pochwaliłem. I od tego programu, do posiadania pierwszego peceta i dostępu do internetu, trwało wszystko krócej, niż dwa miesiące.



   

poniedziałek, 10 grudnia 2012

MÓJ PIERWSZY COMMODORE

W czasach kiedy firma Commodore podbijała rynki swoimi wyrobami, posiadanie komputera nie było mi w głowie. Radio i magnetofon stereofoniczny, zupełnie mi wystarczały. Jakoś niedługo cieszyłem się magnetofonem, często psuł się w nim wzmacniacz akustyczny.
Dwukrotnie zapłaciłem niesłusznie za ekspertyzę, mimo, iż jej nie zlecałem zakładowi usługowemu. Powierzałem im sprzęt do naprawy, a nie do oceny. Drugim razem, była to naprawa gwarancyjna. Magnetofon zmieniał szybkość przewijania, co uniemożliwiało słuchanie.
Magnetofon naprawił mi kolega. Ten sam kolega, pożyczył mi książki związane z elektroniką, dzięki czemu nauczyłem się samodzielnie naprawiać sprzęt elektroniczny. Na początek kupiłem sobie jakiś zestaw do montażu i zbudowałem ćwierkający dzwonek.
Kolejny montaż był już poważniejszy. Kupiłem zestaw do budowania wzmacniacza akustycznego. Po udanym montażu, pochwaliłem się nim swoim kolegom z pracy i tak się zaczęło. Któryś z kolegów poprosił mnie, bym mu naprawił magnetofon.
Nie od razu się odważyłem, ale naprawę zakończyłem sukcesem w pierwszym dniu. Cieszyło, bo to była moja pierwsza naprawa w życiu. I tak powoli zaczynali mi powierzać do naprawy radia, potem telewizory. Trafiały się konsole gier.
Naprawiając ludziom ich sprzęty, dość często przyjmowałem w ramach rozliczeń, urządzenia na części. O części zamienne, nie było łatwo. Tym sposobem, wszedłem w posiadanie blaszaczka Commodore C128D. Razem z uszkodzonym monitorem i sporą ilością dyskietek. Monitor miał za mały obraz i nie reagował na pokrętła.
Blaszaczek poleżał sobie dość długo u mnie. Jeszcze wpadły mi w ręce dwa Commodore C64 i również swoje odleżały. Obecnie mam jeszcze blaszaczka, tamtych już nie. Myślę, że mój C128D, jest jeszcze sprawny i zamierzam go uruchomić. I jeszcze raz do tego tematu wrócę. 


CO JESZCZE PRZETRWAŁO DO DZIŚ?

Widok hulajnogi, przypomniał mi czasy mojego dzieciństwa. Choć hulajnoga, chyba nie była moją ulubioną zabawką. I nie pamiętam, czy kiedyś mialem swoją.
Z zabawek dla dzieci, wiele przetrwało do dnia dzisiejszego, choć są nieco inne, z innych materiałów. Ale wydaje mi się, że niektóre zabawki i zabawy, odchodzą w zapomnienie.
Już dawno nie widziałem dziewczynek ze skakankami, dzieci grających w klasy. Jakoś mniej chłopaków grających w piłkę nożną. W ogóle współczesne dzieci, zdają się być mniej hałaśliwe, niż te sprzed dziesięciu i więcej lat wstecz.
Fakt, że dzięki demokratycznie rządzonej Polsce jest dzieci mniej. Toteż mniej je słychać, mniej ich widać w drodze do, lub ze szkoły. Ale, za to są wyposażone w smartfony, ipody, ipady i inne techniczne cudeńka, których główną "zaletą" jest rozleniwianie. Niekoniecznie dzieci.
Komputery i konsole z grami dopełniają dzieła prania mózgów użytkownikom, którzy są uzależnieni od tych cudeniek i nierzadko, mają problem z oddzieleniem świata wirtualnego od realnego.
Żeby komuś nie przyszło do głowy, że jestem przeciwny rozwojowi techniki, zaznaczam, że sam korzystam chętnie z jej dobrodziejstw. Ot, choćby pisząc ten tekst! I już mam pomysł na następne wspomnienie. I nie tylko. 

niedziela, 9 grudnia 2012

POCZTÓWKI DŹWIĘKOWE.

Bardzo dawno, po raz ostatni widziałem pocztówkę dźwiękową, taką do odtwarzania muzyki na gramofonie. Jeszcze dawniej, słyszałem po raz ostatni muzykę z takiej płyty. Wspominam tamte chwile, chcialbym jeszcze kiedyś usłyszeć te piosenki, oczywiście wykonywane przez tych samych artystów.

Bez udziwnień, "unowocześnień", czego bardzo nie lubię. Jeśli wykonane przez współczesnych artystów, to pod warunkiem zachowania stylu z tamtych czasów. Jeśli pragną wydziwiać, to niech tworzą coś swojego. Wtedu ich chętniej posłucham.   

czwartek, 6 grudnia 2012

CHODNIKI I LUDZIE

Tym razem, uwagę poświęcę chodnikom i ludziom. Do poruszenie tego tematu, przyczynił się fragment posłyszanej na stołówce rozmowy. Było to celne porównanie dawnych i obecnych czasów.

Dawniej, wieczorową porą, miasto tętniło życiem. Widok spacerujących par, jednych idących na zakupy, innych wracających z zakupów był zupełnie normalny. Dziś wieczorem, mało kto wychodzi na spacer.

Ciszej i puściej zrobiło się na osiedlach mieszkaniowych. Już latem nie dobiega do domów jak dawniej gwar zabaw, zimą mniej dzieci na sankach. Telewizory i komputery poczyniły spustoszenie, nie tyle na chodnikach, czy placach zabaw, ile w mózgach użytkowników.

środa, 5 grudnia 2012

SZAFLIK

Gdybym dziś zapytał kogoś młodego co to jest, chyba nie umiałby mi na to pytanie odpowiedzieć. Szaflik to jest taka drewniana miednica. Z drewnianych klepek. Wyglądem nieco kojarzy się z beczką. A to z powodu obręczy opasujących i podtrzymująch klepki. Zapamiętany przeze mnie szaflik, miał dwie wyższe klepki, umieszczone naprzeciwko siebie. A w nich otwory do chwytania i podnoszenia.

wtorek, 27 listopada 2012

LICZYDŁO

Moim pierwszym kalkulatorem, było liczydło. Nieduża ramka z drewna, trochę żyłki i sto koralików. Koraliki nawlekane były na żyłkę, dziesięć rzędów, po dziesięć koralików. Koraliki barwione były na dwa kolory. Pięć w jednym kolorze i pięć w drugim przydzielano do każdego rządka.
Kierowany ciekawością, jakie znajdę w internecie informacje o liczydle, wpisałem zapytanie z Google. Znalazłem zdjęcia liczydeł o nieco innym wyglądzie, niż to opisane przeze mnie. Był nawet abakus.
Zaskoczeniem dla mnie było poszukiwanie przez kogoś instrukcji, jak się poslugiwać liczydłem. W czasach, kiedy większość potrafi się nieźle posługiwać komputerami, można nie umieć uzywać liczydła! Nie dziwi mnie to, że ktoś nie umie się nim poslużyć. Ale fakt, że chce korzystać z liczydła, nieco zadziwia.

niedziela, 18 listopada 2012

Dynamit, nitrogliceryna i brak logiki

Piszę o tym, ponieważ zamachnięci Smoleńskiem, "wsadzili" nitroglicerynę do skrzydeł prezydenckiego tupolewa. Widocznie mało kto wie, że nitrogliceryna jest środkiem trudnym do transportu. Eksploduje przy niewielkim wstrząsie.

Nitrogliceryna  służy do produkcji dynamitu który znacznie łatwiej jest przetransportować od nitrogliceryny. Jednak czujniki wykazały obecność trotylu . I ten środek wybuchowy, zdecydowanie łatwiej się daje transportować. Mnie przychodzi do głowy takie oto pytanie. Czy ogłoszenie tej "sensacji" i ekshumacje tylko przypadkowo poprzedzają pewien dla wielu szczególny dzień 11 listopada?  

niedziela, 11 listopada 2012

CEP I JEGO NASTĘPCA.

Cep - dwa grube elementy drewniane, związane ze sobą. Były używane do młocki. Młócenie cepem wymagalo wprawy. Nieumiejetne machanie tym narzędziem, zamiast wytrząsać ziarno ze snopka, powodowało trzepnięcie we własną łepetynę, niczym w snop.
Jako dziecko, próbowałem młócić cepem, ale zostałem przyłapany na tych próbach i cep mi odebrano. Zanim dorosłem, zaczęto uzywać mechanicznej młockarni. Maszyna była ciągnięta od jednego do drugiego gospodarstwa. Napędzano ją takim hałaśliwym silnikiem.
Ludzie szli za tą maszyną. Do obsługi potrzeba było kilku osób. Jedni snopki podawali, drudzy od maszyny odnosili słomę.
Dzisiaj cepów nikt nie używa, ale to nie znaczy, że cepy poszły w zapomnienie. Cepy opuściły już dawno wiejskie stodoły i młócą nas lepiej, niż mechaniczne młockarnie.

czwartek, 8 listopada 2012

BAJKI Z RZUTNIKA

Rzutnik, przeźrocza, zasłonięte okna, prześcieradło na ścianie robi za ekran i tata wymieniający kilsze w rzutniku. Lub żarówkę, jeżeli dotychczasowej żywot się skończył. Klisze z bajkami można było kupować w księgarni. Były także w wiejskiej świetlicy.
Rzutnik, który służył do wyświetlania przeźroczy pamiętam słabo. Taki garbusek. Ale szczegóły zatarły się w pamięci. Nie zapamiętałem bajek, choć niektóre szczegóły sobie przypominam. Był jakiś szczególny nastrój, towarzyszący oczekiwaniom na bajki. Chciałbym skonstruować taki wehikuł do podróży we wszystkich kierunkach czasu. Mógłbym choć na chwilę przywrócić tamte dni i przeżyć ponownie ich czar. 
  

wtorek, 6 listopada 2012

KAŁAMARZ

Kałamarz, wieczne pióro, czasem zwykłe, atrament powracją do mnie we wspomnieniach. Wraz z nimi szkolne ławki z wyciętymi otworami na kałamarze. Długopisy były dostępne, ale nimi można było się posługiwać dopiero od piątej, czy szóstej klasy.
Obowiązkowa kaligrafia i duży nacisk na ortografię. Dzisiaj nie dziwią błędy ortograficzne robione przez ludzi po studiach! Ale co tam jakieś błędy. Wiadomo - dysgrafia. Nawet nie wiem, czy wtedy to pojęcie funkcjonowało w medycynie.
Ale powróćmy do kałamarza. Do zeszytów upstrzonych kleksami i bibuł osuszających nieopatrznie pochlapane kartki w zeszytach. Moje myśli wracają do tamtych czasów z taką siłą, że czuję zapach atramentu! Jutro pójdę do sklepu z przyborami szkolnymi, zakupić atrament, wieczne pióro, albo chociaż zwykłą obsadkę i stalówkę. Może i tusz też będzie?   

poniedziałek, 5 listopada 2012

ZAGATA

Kończy się jesień, liście, pomijając bardziej oporne, już  opadły z drzew. Jesień to taka pora roku, kiedy coś się kończy, coś marnieje w oczach i coś zostaje unicestwione. Odchodzi w przeszłość i nigdy nie wróci. Wszyscy podziwiamy barwne jesienne obrazy malowane zwiędłymi liściami. Jednak z parków, ulic, ze sadów, te liście są zbierane i wywożone na wysypiska. Patrząc na nie, w oczach pojawił się obraz z dzieciństwa.
Zagata - tak moja babcia nazywała wykonane z desek i liści zimowe ocieplenie domu. Taka zagata, była zrobiona ze zbitych do kupy desek, przypominając wyglądem wrota stodoły. Pod dachem, do krokwi mocowane były kołki, tak samo, jak na drewno opałowe. O te kołki, opierano wrotom podobnie połączone deski. Przestrzeń między nimi i ścianą, wypełniały zebrane spod drzew liście. Oczywiście oprócz liści dawało się siano, snopki. Samych liści byłoby za mało.
Zwyczaj ten jest bardzo stary i coraz mniej osób wie, że kiedyś, coś takiego robiono. Być może są jeszcze znający to pod inną nazwą. Ale mnie nie o to chodzi. Ja też chciałbym coś ocalić od zapomnienia.
  

sobota, 3 listopada 2012

TARA

Tara, ale niczego nie ważymy. To taka pofałdowana blacha oprawiona w drewnianą ramę. Służyła do prania. Wstawiało się ją do wody i o nią pocierało namoczoną praną tkaninę. Jak to wyglądało pokażę na zdjęciu, które niedługo wykonam.

piątek, 26 października 2012

BAMBETEL

Gdyby zapytać młodzych ludzi co to jest bambetel, niewielu chyba wiedziałoby co to jest. Bambetel to taki bardzo stary uniwersalny mebel. W nocy w nim się spało. W dzień można było na nim siedzieć. Mebel ten, to taka prostopadłościenna, rozsuwana skrzynia. Tył i boki mebla, wyglądają, jak bardzo szerokie krzesło, które może pomieścić obok siebie kilkuosobową rodzinę.

czwartek, 25 października 2012

ŚWIETLICA WIEJSKA

W minionym, ponoć totalitarnym ustroju, były świetlice wiejskie. Można w nich było pograć w szachy, warcaby, nawet w tenisa stołowego. W świetlicy, którą ja pamiętam, był też bilard. W tym samym budynku mieściła się biblioteka. I remiza strażacka.

Zupełnie nieźle, jak na jedną niedużą wieś. Co jakiś czas, były organizowane wieczorki taneczne. Skromne, ale były. Dziś mieszkam w małym miasteczku. Na moim osiedlu nie ma świetlicy. Nie wiem, czy coś takiego w ogóle istnieje w mojej mieścinie. A przydałaby się.  

środa, 24 października 2012

STARY GRAMOFON.

Niestety nie dotrwał do chwili obecnej. Został bezmyślnie zniszczony. Piszę o G-56, bo chyba takie było jego techniczne oznaczenie. Gramofon nie miał swojego wzmacniacza. Podłączało się go do radia. Miał trzy prędkości obrotów. 33, 45 i 78. Wkładka z dwoma igłami.

Wracam pamięcią do chwil, kiedy tato spinał go z Czardaszem i nastawiał płyty. Do dziś pamiętam płytę winylową z żółtą naklejką i piosenkami "A mnie jest szkoda lata", czy "Domino". Śpiewał je, jeśli dobrze pamiętam Michotek.

Udało mi się ocalić od zniszczenia stare płyty, będące własnością moich rodziców. Stare,  z grubsza licząc pięćdziesięcioletnie płyty, wciąż nadające się do słuchania. Co prawda, jakość dźwięku, znacznie ustępuje nowszym technikom, ale szum i trzask wydobywający się z nich, ma swój urok.



DOBRE RADY???

Przypomina mi się humor o rabinie udzielającym dobrych rad Żydowi hodującemu kury. Żydowi zaraza wybijała kury, a on, szukał pomocy u rabina. Rabin doradzał i doradzał, a kury padały i padały. Po pewnym czasie, Żyd przestał rabina odwiedzać. Kiedy się spotkali, rabin wyraził radość ze skuteczności swoich rad. Wniosek swój uzasadnił brakiem wizyt Żyda. Żyd pokiwał głową i ze smutkiem wyznał, że powodem jest brak kur. Bo wszystkie zdechły.
- Aj szkoda, wielka szkoda - rzekł zadumany rabin - a, ja miałem jeszcze tyle dobrych rad. To tyle o tym żarcie. Jednak życie niesie ze sobą przeróżne problemy. Często zmusza nas do szukania pomocy, czy chociaż dobrej rady u innych osób. Mnie kiedyś też usiłowano idzielić dobrej rady. A ja wysłuchałem i zapytałem swojego "doradcy": tobie coś zaszkodziło, czy mnie chcesz zaszkodzić?
Są tacy doradcy, których rady, zawsze zmierzają do wyrządzenia szkody. Jakoś tak im wychodzi. Najczęściej ofiarami dobrych rad, są osoby, które się do nich zastosują, nie zważając na sytuację, w jakiej się znajdują. Radzący, nie zważając na fakt, że swoimi radami pogarszają sytuację osoby słuchającej ich rad, doradzać muszą. Taka ich misja.   

środa, 17 października 2012

WIEJSKIE WSPOMNIENIA (001)

Wieś jest bardzo częstym celem moich wypadów we wspomnieniach. Tęsknię do łąk pachnących sianem, czy pól, na których złociły się snopy z ziarnem. Widok krowy, konia też przestał być codziennością polskiej bieszczadzkiej wsi.

Albo taka furmanka, zabierająca dzieci idące do szkoły, lub z niej wracające do domów. Stukot końskich, podkutych kopyt o kocie łby, czy potem asfalt. Kościół, lekcje religii, potem pierwsza spowiedź, komunia i bierzmowanie.

Szkoła, a w niej jeden nauczyciel nauczający cztery klasy. Od pierwszej do czwartej, po dwie klasy razem. Gra w palanta, nauka rzeczy praktycznych, jak na tamte czasy. Choćby takie cerowanie skarpet. Potrafi dzisiaj ktoś własnoręcznie cerować? Jeśli nawet, to jest takich garstka. 

Zapracowani od świtu do nocy rodzice, żeby nam było możliwie dobrze. Często zaprzęgani rówieśnicy do prac w polu. Niektórzy mieli większe gospodarstwa, więc dzieci musiały pomagać w pracach polowych. Inni pracowali w firmach państwowych, a po pracy doglądali swoich gospodarek.

Nie było jeszcze takich technicznych udogodnień jak teraz. Nie każdy miał w domu telewizor, a może i nie wszędzie było radio. Telefon, to także rarytas na korbkę. Posiadacz takiego telefonu, to już był ktoś ważny we wsi. W tamtych latach, telefon miały we wsi dwie, lub trzy rodziny.

  

Czardasz.

Mam na myśli lampowe radio, używane przez moich rodziców. Psuło się, a tato je naprawiał. Przepalały się oporniki, czasem padały lampy. Dla mnie urok miało magiczne oko. To taka lampa, będąca wskaźnikiem dostrojenia.
Lubiałem się przyglądać, jak zmieniał się wygląd owego oka, podczas kręcenia pokrętłem. Szum, trzaski i gwizdy płynące z głośnika, często uniemożliwiały słuchania audycji. Przed burzą, albo na uciekających falach.
Szczególnie nastrojowo było, kiedy tato, chciał posłuchać RWE. To taka rozgłośnia, utrzymywana przez komunistów, a umieszczona dla zmyłki w RFN. U nas, pewnie też dla zmyłki, zakazane było słuchanie ich audycji.
Ów nastrój pogłębiały uciekające fale, które tato "doganiał", kręcąc w takich aluminiowych kubkach. Dość częstym zjawiskiem były zakłócenia. Objawiały się warkotem, uniemożliwiającym zrozumienie ludzkiej mowy.
W miarę upływu czasu i kręcenia w kubkach, napięcie rosło, aby sięgnąć zenitu i spowodować wyłączenie radia. Następowała błoga cisza. Jeszcze dziś, w mojej pamięci tkwi ojciec grzebiący w radiu i świsty, gwizd warkotem przeplatany mam w uszach.  

wtorek, 16 października 2012

BYŁY TAKIE PAPIEROSY

Były takie papierosy jak: sport, giewont, damskie, radomskie i co się z nimi stało? Czy jeszcze choć jedna z wymienionych marek jest dostępna w sprzedaży? Najdłużej z nich, widziałem popularne. Popularne, wcześniej nazywały się sport. Ciekawi mnie, jak dużo pozycji, zawierałaby lista tych papierosów, które demokratycznie znikły z półek sklepowych. 

poniedziałek, 15 października 2012

KALKOMANIA

W czasach mojej młodości, było popularne kupowanie tych naklejek i wyklejanie nimi różnych przedmiotów. Między innymi, nalepki kalkomanii, trafiały na pudła rezonansowe gitar. Można je było nabyć na straganach odpustowych. 

Naklejki przedstawiały modelki, aktorki. Przynajmniej takie mnie się udało zapamiętać. Moja gitara, też była takimi zdobiona. Pisząc to, zastanawiam się, czy dziś można kalkomanię gdzieś kupić. Tak bym chciał choć raz jeszcze je zobaczyć nalepić. 

niedziela, 14 października 2012

PIERWSZY MAGNETOFON.

Dzieckiem jeszcze byłem, kiedy pierwszy raz w życiu, zobaczyłem magnetofon na baterie. Szpulowy. Nie wiem, czy już wtedy były produkowane kasety magnetofonowe. Magnetofon - przedmiot mogący wywołać zazdrość całej wsi. Bo nikt we wsi jeszcze nie miał, żadnego magnetofonu.

Pierwszy magnetofon kasetowy, miałem chodząc do piątej klasy podstawówki. Można było szpanować. Jeszcze kilka lat później, kiedy można już było kupić magnetofon kasetowy na baterie wyprodukowany w Polsce, dalej był sprzętem, który wywoływał u niejednego zazdrość.

Dzisiaj magnetofon można nabyć razem z wieżyczką. Kaset już w sklepach kupić nie można. Znacznie wygodniejsze płyty wyparły z użycia taśmy i magnetofony. Ale zwolennicy słuchania muzyki z taśm jeszcze są. Żal mi tamtych dni. Czemu? Opowiem innym razem.  
Przypominam sobie, szeptane w ukryciu, informacje o polskim samochodzie, którego produkcji, miał nam zabronić Związek Radziecki. Auto jeśli dobrze pamiętam, miało się nazywać "Alfa" i być produkowane w sanockiej fabryce autobusów, w Sanoku.

Nie wiem ile jest w tym prawdy, a ile ludzkiej fantazji. Nie pamiętam też, co się stało z polskim dostawczym samochodem Lublin. Jestem nawet przekonany, że obecnie jest wielu takich, którzy nigdy nie widzieli takiego auta, ani o nim, nigdy nie słyszeli.

Przy okazji wspomnę o takich samochodach jak Nysa, który pewnie niejednemu kojarzy się z milicją. O żuku, którego można jeszcze od czasu do czasu spotkać jeżdżącego po drogach. Można jeszcze dorzucić kilka istniejących marek aut w polskiej motoryzacji.

Myślę, że są znane to znane marki. Dzisiaj, bardzo chciałbym mieć okazję porozmawiać z opowiadającymi o tajemniczych losach Alfy, czy też innych polskich wynalazków. Może nie stracili dawnego zapału i pokazaliby mi obecne osiągnięcia polskiej motoryzacji. Osiągnięcia wreszcie wolnego kraju. 

sobota, 13 października 2012

Wymarzony prezent

Było to w marcu, roku nie pamiętam. Za to pamiętam roztopy i swoje przeciekające buty. Wypadałoby kupić nowe. Wchodzę do sklepu, rzut okiem na półki i już wiem, że wyjdę ze sklepu bez nowych butów.
Myli się ten, kto sądzie, że butów nie było. Były, ale pojawiły się mandoliny. Piękna, czerwonawa mandolina, kusiła mnie do zakupu. Kupić i od razu w drogę. Zawieźć ją mamie.
Na wystawie było ich kilka. Ale barwiona na ciemno, tylko jedna, reszta żółta. Żółtej nie chciałem kupić, a czerwonej nie chciała mi sklepowa sprzedać. Jej pasowało wcześniej pozbyć się z półki żółtych mandolin. Pozornie ustąpiłem jej, ale uprzedziłem, ze kupię instrument dający się nastroić.
Ku mojemu utrapieniu, pierwsza podana mandolina dawala się nastroić bez kłopotów i nawet miała dobry głos. Skłamałem sklepową. Tyle razy, ile miała żółtych mandolin. I wreszcie dorwałem czerwoną do rąk. Miała najładniejszy głos. Zadowolony, że mam wymarzony prezent dla mamy, nie zważałem na przemoczone buty i zmarznięte nogi. Popędziłem na dworzec, do pociągu.  


poniedziałek, 8 października 2012

SPISANY ZA HOMOSIA

Historyjka, którą chcę opowiedzieć, miała miejsce dość dawno temu. Jeszcze w tamtej Polsce. Na jednym z dworców, na poczekalnię wszedł młody chłopak. Rozejrzał się po poczekalni. Była niemal pusta. Kilka osób spało na siedząco. Udał się w drugi kąt, gdzie można było usiąść przy czymś przypominającym stolik. Wyciągnął z teczki jakiś zeszyt, potem luzem kartki i zaczął przepisywać.

W tym czasie, kiedy chłopak siedział i pisał coś w zeszycie, na poczekalnię wszedł następny. Z wyglądu starszy od pierwszego o jakieś pięć, może sześć lat. Chwilę pokręcił się po poczekalni, po czym podszedł do piszącego. Próby nawiązania rozmowy z młodszym nie kleiły się. Starszy coś mu mówił, przysuwał się bliżej, aż wreszcie młodszy krzyknął, żeby trzymał łapska przy sobie i się odwalił od niego.

Ku mojemu zdumieniu, starszy zaczął na głos odgrażać się, że ma znajomości w milicji i za chwilę będzie tu milicjant. No to nieźle myślę. Nie dość, że sam zaczepił, to jeszcze milicją straszy. Starszy wyszedł. Po paru minutach, na poczekalni, pojawił się milicjant. Bez rozglądania się, podszedł do piszącego chłopaka i zaczął go legitymować. Wylegitymował go, spisał i poszedł.

Chłopak został wylegitymowany i spisany z winy homosia. Trzeba mieć "farta", aby przeżyć coś takiego. Kiedy słyszę o paradach miłości, albo o prześladowaniu homoseksualistów, to zawsze przypomina mi się ta historia. Myślę, że sami powodują część ataków na siebie, zaczepiając innych, heteroseksualnych. Mnie też nie przypada do gustu wizja zaczepki ze strony homosia. 


CZASEM PISZĘ, CZASEM CZYTAM

Czasem piszę, czasem czytam, co piszą inni. Sam napisałem pokaźną ilość kontrowersyjnych tekstów. Wydaje mi się, że inni idą o wiele dalej ode mnie. Dla wielu napisanie tego, do czego ja się posuwam, jest niewyobrażalne. I niejednego szokuje.

Bywa też tak, że to ja jestem ciężko zszokowany, w wyniku kontaktu z twórczością innych osób. Dzisiaj patrzyłem na coś z ogromnym niedowierzaniem. I zastanawiam się, czy ktoś, kto mnie zszokował ma jakieś nieprzekraczalne granice.

Zastanawiam się też, czy tego kogoś, nie zszokowało, lub czy go zszokuje twórczość jeszcze innej osoby. Jeśli kolejne osoby będą się coraz dalej posuwać, jakie będą tego skutki? Czy jest jakaś bariera, której już nikt nie przekroczy? 

niedziela, 7 października 2012

BALLADA O FLEJTUCHU

TEMAT

Miłość, to bardzo popularny temat. Cieszy się olbrzymim zainteresowaniem u ludzi, zwłaszcza młodych. Dlatego będzie jednym z poruszanych tematów na tym blogu. Zamierzam poruszać i inne tematy. I na tym blogu, postaram się trzymać z dala od polityki. Co jeszcze będę pisał, pokaże czas.

 

sobota, 6 października 2012

OSACZONY

Jakoś tak się w moim życiu układało, że przeważnie czułem się osaczony niesprzyjającymi okolicznościami. Okolicznościami, ponieważ niekoniecznie było to wynikiem wrogiego stosunku do mnie różnych osób.
Czasem różne osoby szkodziły mi niechcąco, czasem specjalnie. Innym razem wcale. Jeszcze innym razem, spotykałem ludzi, którzy, kierując się życzliwością, starali się mi pomóc. Mało kiedy skutecznie, jeszcze rzadziej wystarczająco.
Zdarzały się sytuacje, kiedy to ode mnie oczekiwano pomocy, a czasem próbowałem pomóc z własnej woli, o nic nie proszony. Również z różnym, na ogół niezadowalającym skutkiem.
Tym przeróżnym sytuacjom, zawdzięczam zrozumienie różnicy między tym czego potrzebuję, a tym, co mi się należy. Tak się dzieje, że potrzeby z reguły przewyższają to, co się należy. A przy tym, znacznie ustępują zachciankom.
Skoro ma się jakieś potrzeby, czy zachcianki, to dąży się do tego, aby je zrealizować. Ale jesteśmy w tym momencie w jakimś miejscu, w jakimś czasie i w jakiejś sytuacji. Możemy być osaczeni niekorzystnymi okolicznościami i nie móc swego celu osiągnąć. 

czwartek, 4 października 2012

NIE RDZEWIEJE???

Mówią, że stara miłość nie rdzewieje. Mają rację? Tak? To znaczy, ja nie kochałem? A jeśli jednak to, co czułem było miłością? Dziś przechodzę obok swoich eks, obojętnie. Tak, jakbym mijał zupełnie nieznane osoby. Więc kochałem, czy nie? Może kochałem za mało? A może mojej miłości pragnęła inna osoba, nie ta której ją ofiarowałem?

Co dziś powinienem czuć wspominając tamte chwile? A, co czuję? Powinienem zatęsknić, zawyć z bólu? Wyrywać włosy z głowy? Nic takiego się nie dzieje. Jeżeli robi się smutno, jeśli za czymś tęsknię, to jedynie jest mi żal czasu, który odszedł bezpowrotnie. Kochałem. Kochałem, bo .... Tu mógłbym wyliczać to, co o tym świadczyło. Jednak tego nie zrobię.

środa, 3 października 2012

ODKURZONE-MINIONE

Nowego bloga, zaczynam od wpisu, pod takim samym tytułem, jaki nadałem blogowi. Będą tutaj króciutkie opowiadania. Na różne tematy. O dawnych zdarzeniach, o rzeczach, które już wyszły z użycia.