piątek, 26 października 2012

BAMBETEL

Gdyby zapytać młodzych ludzi co to jest bambetel, niewielu chyba wiedziałoby co to jest. Bambetel to taki bardzo stary uniwersalny mebel. W nocy w nim się spało. W dzień można było na nim siedzieć. Mebel ten, to taka prostopadłościenna, rozsuwana skrzynia. Tył i boki mebla, wyglądają, jak bardzo szerokie krzesło, które może pomieścić obok siebie kilkuosobową rodzinę.

czwartek, 25 października 2012

ŚWIETLICA WIEJSKA

W minionym, ponoć totalitarnym ustroju, były świetlice wiejskie. Można w nich było pograć w szachy, warcaby, nawet w tenisa stołowego. W świetlicy, którą ja pamiętam, był też bilard. W tym samym budynku mieściła się biblioteka. I remiza strażacka.

Zupełnie nieźle, jak na jedną niedużą wieś. Co jakiś czas, były organizowane wieczorki taneczne. Skromne, ale były. Dziś mieszkam w małym miasteczku. Na moim osiedlu nie ma świetlicy. Nie wiem, czy coś takiego w ogóle istnieje w mojej mieścinie. A przydałaby się.  

środa, 24 października 2012

STARY GRAMOFON.

Niestety nie dotrwał do chwili obecnej. Został bezmyślnie zniszczony. Piszę o G-56, bo chyba takie było jego techniczne oznaczenie. Gramofon nie miał swojego wzmacniacza. Podłączało się go do radia. Miał trzy prędkości obrotów. 33, 45 i 78. Wkładka z dwoma igłami.

Wracam pamięcią do chwil, kiedy tato spinał go z Czardaszem i nastawiał płyty. Do dziś pamiętam płytę winylową z żółtą naklejką i piosenkami "A mnie jest szkoda lata", czy "Domino". Śpiewał je, jeśli dobrze pamiętam Michotek.

Udało mi się ocalić od zniszczenia stare płyty, będące własnością moich rodziców. Stare,  z grubsza licząc pięćdziesięcioletnie płyty, wciąż nadające się do słuchania. Co prawda, jakość dźwięku, znacznie ustępuje nowszym technikom, ale szum i trzask wydobywający się z nich, ma swój urok.



DOBRE RADY???

Przypomina mi się humor o rabinie udzielającym dobrych rad Żydowi hodującemu kury. Żydowi zaraza wybijała kury, a on, szukał pomocy u rabina. Rabin doradzał i doradzał, a kury padały i padały. Po pewnym czasie, Żyd przestał rabina odwiedzać. Kiedy się spotkali, rabin wyraził radość ze skuteczności swoich rad. Wniosek swój uzasadnił brakiem wizyt Żyda. Żyd pokiwał głową i ze smutkiem wyznał, że powodem jest brak kur. Bo wszystkie zdechły.
- Aj szkoda, wielka szkoda - rzekł zadumany rabin - a, ja miałem jeszcze tyle dobrych rad. To tyle o tym żarcie. Jednak życie niesie ze sobą przeróżne problemy. Często zmusza nas do szukania pomocy, czy chociaż dobrej rady u innych osób. Mnie kiedyś też usiłowano idzielić dobrej rady. A ja wysłuchałem i zapytałem swojego "doradcy": tobie coś zaszkodziło, czy mnie chcesz zaszkodzić?
Są tacy doradcy, których rady, zawsze zmierzają do wyrządzenia szkody. Jakoś tak im wychodzi. Najczęściej ofiarami dobrych rad, są osoby, które się do nich zastosują, nie zważając na sytuację, w jakiej się znajdują. Radzący, nie zważając na fakt, że swoimi radami pogarszają sytuację osoby słuchającej ich rad, doradzać muszą. Taka ich misja.   

środa, 17 października 2012

WIEJSKIE WSPOMNIENIA (001)

Wieś jest bardzo częstym celem moich wypadów we wspomnieniach. Tęsknię do łąk pachnących sianem, czy pól, na których złociły się snopy z ziarnem. Widok krowy, konia też przestał być codziennością polskiej bieszczadzkiej wsi.

Albo taka furmanka, zabierająca dzieci idące do szkoły, lub z niej wracające do domów. Stukot końskich, podkutych kopyt o kocie łby, czy potem asfalt. Kościół, lekcje religii, potem pierwsza spowiedź, komunia i bierzmowanie.

Szkoła, a w niej jeden nauczyciel nauczający cztery klasy. Od pierwszej do czwartej, po dwie klasy razem. Gra w palanta, nauka rzeczy praktycznych, jak na tamte czasy. Choćby takie cerowanie skarpet. Potrafi dzisiaj ktoś własnoręcznie cerować? Jeśli nawet, to jest takich garstka. 

Zapracowani od świtu do nocy rodzice, żeby nam było możliwie dobrze. Często zaprzęgani rówieśnicy do prac w polu. Niektórzy mieli większe gospodarstwa, więc dzieci musiały pomagać w pracach polowych. Inni pracowali w firmach państwowych, a po pracy doglądali swoich gospodarek.

Nie było jeszcze takich technicznych udogodnień jak teraz. Nie każdy miał w domu telewizor, a może i nie wszędzie było radio. Telefon, to także rarytas na korbkę. Posiadacz takiego telefonu, to już był ktoś ważny we wsi. W tamtych latach, telefon miały we wsi dwie, lub trzy rodziny.

  

Czardasz.

Mam na myśli lampowe radio, używane przez moich rodziców. Psuło się, a tato je naprawiał. Przepalały się oporniki, czasem padały lampy. Dla mnie urok miało magiczne oko. To taka lampa, będąca wskaźnikiem dostrojenia.
Lubiałem się przyglądać, jak zmieniał się wygląd owego oka, podczas kręcenia pokrętłem. Szum, trzaski i gwizdy płynące z głośnika, często uniemożliwiały słuchania audycji. Przed burzą, albo na uciekających falach.
Szczególnie nastrojowo było, kiedy tato, chciał posłuchać RWE. To taka rozgłośnia, utrzymywana przez komunistów, a umieszczona dla zmyłki w RFN. U nas, pewnie też dla zmyłki, zakazane było słuchanie ich audycji.
Ów nastrój pogłębiały uciekające fale, które tato "doganiał", kręcąc w takich aluminiowych kubkach. Dość częstym zjawiskiem były zakłócenia. Objawiały się warkotem, uniemożliwiającym zrozumienie ludzkiej mowy.
W miarę upływu czasu i kręcenia w kubkach, napięcie rosło, aby sięgnąć zenitu i spowodować wyłączenie radia. Następowała błoga cisza. Jeszcze dziś, w mojej pamięci tkwi ojciec grzebiący w radiu i świsty, gwizd warkotem przeplatany mam w uszach.  

wtorek, 16 października 2012

BYŁY TAKIE PAPIEROSY

Były takie papierosy jak: sport, giewont, damskie, radomskie i co się z nimi stało? Czy jeszcze choć jedna z wymienionych marek jest dostępna w sprzedaży? Najdłużej z nich, widziałem popularne. Popularne, wcześniej nazywały się sport. Ciekawi mnie, jak dużo pozycji, zawierałaby lista tych papierosów, które demokratycznie znikły z półek sklepowych. 

poniedziałek, 15 października 2012

KALKOMANIA

W czasach mojej młodości, było popularne kupowanie tych naklejek i wyklejanie nimi różnych przedmiotów. Między innymi, nalepki kalkomanii, trafiały na pudła rezonansowe gitar. Można je było nabyć na straganach odpustowych. 

Naklejki przedstawiały modelki, aktorki. Przynajmniej takie mnie się udało zapamiętać. Moja gitara, też była takimi zdobiona. Pisząc to, zastanawiam się, czy dziś można kalkomanię gdzieś kupić. Tak bym chciał choć raz jeszcze je zobaczyć nalepić. 

niedziela, 14 października 2012

PIERWSZY MAGNETOFON.

Dzieckiem jeszcze byłem, kiedy pierwszy raz w życiu, zobaczyłem magnetofon na baterie. Szpulowy. Nie wiem, czy już wtedy były produkowane kasety magnetofonowe. Magnetofon - przedmiot mogący wywołać zazdrość całej wsi. Bo nikt we wsi jeszcze nie miał, żadnego magnetofonu.

Pierwszy magnetofon kasetowy, miałem chodząc do piątej klasy podstawówki. Można było szpanować. Jeszcze kilka lat później, kiedy można już było kupić magnetofon kasetowy na baterie wyprodukowany w Polsce, dalej był sprzętem, który wywoływał u niejednego zazdrość.

Dzisiaj magnetofon można nabyć razem z wieżyczką. Kaset już w sklepach kupić nie można. Znacznie wygodniejsze płyty wyparły z użycia taśmy i magnetofony. Ale zwolennicy słuchania muzyki z taśm jeszcze są. Żal mi tamtych dni. Czemu? Opowiem innym razem.  
Przypominam sobie, szeptane w ukryciu, informacje o polskim samochodzie, którego produkcji, miał nam zabronić Związek Radziecki. Auto jeśli dobrze pamiętam, miało się nazywać "Alfa" i być produkowane w sanockiej fabryce autobusów, w Sanoku.

Nie wiem ile jest w tym prawdy, a ile ludzkiej fantazji. Nie pamiętam też, co się stało z polskim dostawczym samochodem Lublin. Jestem nawet przekonany, że obecnie jest wielu takich, którzy nigdy nie widzieli takiego auta, ani o nim, nigdy nie słyszeli.

Przy okazji wspomnę o takich samochodach jak Nysa, który pewnie niejednemu kojarzy się z milicją. O żuku, którego można jeszcze od czasu do czasu spotkać jeżdżącego po drogach. Można jeszcze dorzucić kilka istniejących marek aut w polskiej motoryzacji.

Myślę, że są znane to znane marki. Dzisiaj, bardzo chciałbym mieć okazję porozmawiać z opowiadającymi o tajemniczych losach Alfy, czy też innych polskich wynalazków. Może nie stracili dawnego zapału i pokazaliby mi obecne osiągnięcia polskiej motoryzacji. Osiągnięcia wreszcie wolnego kraju. 

sobota, 13 października 2012

Wymarzony prezent

Było to w marcu, roku nie pamiętam. Za to pamiętam roztopy i swoje przeciekające buty. Wypadałoby kupić nowe. Wchodzę do sklepu, rzut okiem na półki i już wiem, że wyjdę ze sklepu bez nowych butów.
Myli się ten, kto sądzie, że butów nie było. Były, ale pojawiły się mandoliny. Piękna, czerwonawa mandolina, kusiła mnie do zakupu. Kupić i od razu w drogę. Zawieźć ją mamie.
Na wystawie było ich kilka. Ale barwiona na ciemno, tylko jedna, reszta żółta. Żółtej nie chciałem kupić, a czerwonej nie chciała mi sklepowa sprzedać. Jej pasowało wcześniej pozbyć się z półki żółtych mandolin. Pozornie ustąpiłem jej, ale uprzedziłem, ze kupię instrument dający się nastroić.
Ku mojemu utrapieniu, pierwsza podana mandolina dawala się nastroić bez kłopotów i nawet miała dobry głos. Skłamałem sklepową. Tyle razy, ile miała żółtych mandolin. I wreszcie dorwałem czerwoną do rąk. Miała najładniejszy głos. Zadowolony, że mam wymarzony prezent dla mamy, nie zważałem na przemoczone buty i zmarznięte nogi. Popędziłem na dworzec, do pociągu.  


poniedziałek, 8 października 2012

SPISANY ZA HOMOSIA

Historyjka, którą chcę opowiedzieć, miała miejsce dość dawno temu. Jeszcze w tamtej Polsce. Na jednym z dworców, na poczekalnię wszedł młody chłopak. Rozejrzał się po poczekalni. Była niemal pusta. Kilka osób spało na siedząco. Udał się w drugi kąt, gdzie można było usiąść przy czymś przypominającym stolik. Wyciągnął z teczki jakiś zeszyt, potem luzem kartki i zaczął przepisywać.

W tym czasie, kiedy chłopak siedział i pisał coś w zeszycie, na poczekalnię wszedł następny. Z wyglądu starszy od pierwszego o jakieś pięć, może sześć lat. Chwilę pokręcił się po poczekalni, po czym podszedł do piszącego. Próby nawiązania rozmowy z młodszym nie kleiły się. Starszy coś mu mówił, przysuwał się bliżej, aż wreszcie młodszy krzyknął, żeby trzymał łapska przy sobie i się odwalił od niego.

Ku mojemu zdumieniu, starszy zaczął na głos odgrażać się, że ma znajomości w milicji i za chwilę będzie tu milicjant. No to nieźle myślę. Nie dość, że sam zaczepił, to jeszcze milicją straszy. Starszy wyszedł. Po paru minutach, na poczekalni, pojawił się milicjant. Bez rozglądania się, podszedł do piszącego chłopaka i zaczął go legitymować. Wylegitymował go, spisał i poszedł.

Chłopak został wylegitymowany i spisany z winy homosia. Trzeba mieć "farta", aby przeżyć coś takiego. Kiedy słyszę o paradach miłości, albo o prześladowaniu homoseksualistów, to zawsze przypomina mi się ta historia. Myślę, że sami powodują część ataków na siebie, zaczepiając innych, heteroseksualnych. Mnie też nie przypada do gustu wizja zaczepki ze strony homosia. 


CZASEM PISZĘ, CZASEM CZYTAM

Czasem piszę, czasem czytam, co piszą inni. Sam napisałem pokaźną ilość kontrowersyjnych tekstów. Wydaje mi się, że inni idą o wiele dalej ode mnie. Dla wielu napisanie tego, do czego ja się posuwam, jest niewyobrażalne. I niejednego szokuje.

Bywa też tak, że to ja jestem ciężko zszokowany, w wyniku kontaktu z twórczością innych osób. Dzisiaj patrzyłem na coś z ogromnym niedowierzaniem. I zastanawiam się, czy ktoś, kto mnie zszokował ma jakieś nieprzekraczalne granice.

Zastanawiam się też, czy tego kogoś, nie zszokowało, lub czy go zszokuje twórczość jeszcze innej osoby. Jeśli kolejne osoby będą się coraz dalej posuwać, jakie będą tego skutki? Czy jest jakaś bariera, której już nikt nie przekroczy? 

niedziela, 7 października 2012

BALLADA O FLEJTUCHU

TEMAT

Miłość, to bardzo popularny temat. Cieszy się olbrzymim zainteresowaniem u ludzi, zwłaszcza młodych. Dlatego będzie jednym z poruszanych tematów na tym blogu. Zamierzam poruszać i inne tematy. I na tym blogu, postaram się trzymać z dala od polityki. Co jeszcze będę pisał, pokaże czas.

 

sobota, 6 października 2012

OSACZONY

Jakoś tak się w moim życiu układało, że przeważnie czułem się osaczony niesprzyjającymi okolicznościami. Okolicznościami, ponieważ niekoniecznie było to wynikiem wrogiego stosunku do mnie różnych osób.
Czasem różne osoby szkodziły mi niechcąco, czasem specjalnie. Innym razem wcale. Jeszcze innym razem, spotykałem ludzi, którzy, kierując się życzliwością, starali się mi pomóc. Mało kiedy skutecznie, jeszcze rzadziej wystarczająco.
Zdarzały się sytuacje, kiedy to ode mnie oczekiwano pomocy, a czasem próbowałem pomóc z własnej woli, o nic nie proszony. Również z różnym, na ogół niezadowalającym skutkiem.
Tym przeróżnym sytuacjom, zawdzięczam zrozumienie różnicy między tym czego potrzebuję, a tym, co mi się należy. Tak się dzieje, że potrzeby z reguły przewyższają to, co się należy. A przy tym, znacznie ustępują zachciankom.
Skoro ma się jakieś potrzeby, czy zachcianki, to dąży się do tego, aby je zrealizować. Ale jesteśmy w tym momencie w jakimś miejscu, w jakimś czasie i w jakiejś sytuacji. Możemy być osaczeni niekorzystnymi okolicznościami i nie móc swego celu osiągnąć. 

czwartek, 4 października 2012

NIE RDZEWIEJE???

Mówią, że stara miłość nie rdzewieje. Mają rację? Tak? To znaczy, ja nie kochałem? A jeśli jednak to, co czułem było miłością? Dziś przechodzę obok swoich eks, obojętnie. Tak, jakbym mijał zupełnie nieznane osoby. Więc kochałem, czy nie? Może kochałem za mało? A może mojej miłości pragnęła inna osoba, nie ta której ją ofiarowałem?

Co dziś powinienem czuć wspominając tamte chwile? A, co czuję? Powinienem zatęsknić, zawyć z bólu? Wyrywać włosy z głowy? Nic takiego się nie dzieje. Jeżeli robi się smutno, jeśli za czymś tęsknię, to jedynie jest mi żal czasu, który odszedł bezpowrotnie. Kochałem. Kochałem, bo .... Tu mógłbym wyliczać to, co o tym świadczyło. Jednak tego nie zrobię.

środa, 3 października 2012

ODKURZONE-MINIONE

Nowego bloga, zaczynam od wpisu, pod takim samym tytułem, jaki nadałem blogowi. Będą tutaj króciutkie opowiadania. Na różne tematy. O dawnych zdarzeniach, o rzeczach, które już wyszły z użycia.