niedziela, 23 czerwca 2013

NA WIEJSKIEJ ESTRADZIE

Czytanie literatury o działaniach band UPA, przypomniało mi kilka wydarzeń. Na pewno chodziłem już do szkoły. Mogłem mieć dwanaście lat. Wiedziałem już kim był Hitler. Pewnego dnia, wracając ze mszy, przysłuchiwałem się rozmowie dwóch starszych panów. Moje zdziwienie wywołały pochwały pod adresem Hitlera.
Jeśli sobie dobrze przypominam, to była mowa o dyscyplinie i gospodarzeniu, chyba także coś o Żydach. Nie pamiętam w ogóle, czy mówili coś o banderowcach. Nie potrafię rozmowy połączyć z żadnym ówczesnym wydarzeniem w kraju. I tyle o tej rozmowie.
Czas mijał, a ja rosłem. Poznawałem więcej ludzi z sąsiednich wiosek. Oprócz szkoły i kościoła, była też świetlica wiejska. Kiedyś, w tej świetlicy, pojawił się pan, który przyjechał do nas, chyba ze Słupska.
Temu panu, zamarzyła się działalność estradowa. Założył taką grupę, niby teatrzyk. Uczestniczyła młodzież z naszej i z sąsiednich wsi. W repertuarze, było jakieś przedstawienie o partyzantach. Nawet mnie przytafiło się udawać studenta, którego wojna zagoniła do lasu. I mamrotałem: "Jestem młody. Zawierucha wojenna, wytrąciła mi z ręki książkę i pióro, a wcisnęła w ręce broń i rzuciła mnie" Więcej grzechu nie pamiętam. 
Wtedy, przed próbami i po nich, dowiedziałem się czegoś, co mnie znowu zdziwiło. Otóż w sąsiedniej wsi, podobno mieszkał najprawdziwszy banderowiec, który powrócił ze zesłania. Miał on opowiadać, jak wyglądały przesłuchania, tych banderowców, których złapali polscy żołnierze.
W tej samej wsi, mieszkał również prawdziwy Niemiec. Jedną z uczestniczek przedstawienia napadł, bo podarła i podeptała w trakcie przedstawienia hitlerowską flagę! Pamiętam, że ta dziewczyna bała się sama wracać do domu, a musiała przechodzić obok jego podwórka.
Dzisiaj już nie ma tej świetlicy, nie ma niby teatrzyku, nie ma w naszych stronach jego organizatora. Wyjechał i nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. Nie ma także Niemca i banderowca, a pozostały jedynie wspomnienia.
       

czwartek, 6 czerwca 2013

Plastikowa okładka.

Szukałem czegoś w szufladzie, gdy moim oczom ukazała się stara plastikowa oprawka na dokument. Wewnątrz oprawki, w kolorze mocno wyblakłej zieleni, znajdowała się szkolna przepustka. Dobrze zachowało się moje zdjęcie z tamtych lat, choć na nim, czas zdążył odcisnąć swój ślad.
Mój podpis na przepustce jest jeszcze czytelny, ale już moje imię i nazwisko, są ledwo widoczne. Numer przepustki widać dobrze. Tylko jedna pieczątka z trzech nieczytelna. Zalana na brzegu atramentem, lub tuszem. Czytelne pozostały nazwy zakładu przemysłowego i zawodu, w którym, w przyszłości miałem pracować.