wtorek, 27 listopada 2012

LICZYDŁO

Moim pierwszym kalkulatorem, było liczydło. Nieduża ramka z drewna, trochę żyłki i sto koralików. Koraliki nawlekane były na żyłkę, dziesięć rzędów, po dziesięć koralików. Koraliki barwione były na dwa kolory. Pięć w jednym kolorze i pięć w drugim przydzielano do każdego rządka.
Kierowany ciekawością, jakie znajdę w internecie informacje o liczydle, wpisałem zapytanie z Google. Znalazłem zdjęcia liczydeł o nieco innym wyglądzie, niż to opisane przeze mnie. Był nawet abakus.
Zaskoczeniem dla mnie było poszukiwanie przez kogoś instrukcji, jak się poslugiwać liczydłem. W czasach, kiedy większość potrafi się nieźle posługiwać komputerami, można nie umieć uzywać liczydła! Nie dziwi mnie to, że ktoś nie umie się nim poslużyć. Ale fakt, że chce korzystać z liczydła, nieco zadziwia.

niedziela, 18 listopada 2012

Dynamit, nitrogliceryna i brak logiki

Piszę o tym, ponieważ zamachnięci Smoleńskiem, "wsadzili" nitroglicerynę do skrzydeł prezydenckiego tupolewa. Widocznie mało kto wie, że nitrogliceryna jest środkiem trudnym do transportu. Eksploduje przy niewielkim wstrząsie.

Nitrogliceryna  służy do produkcji dynamitu który znacznie łatwiej jest przetransportować od nitrogliceryny. Jednak czujniki wykazały obecność trotylu . I ten środek wybuchowy, zdecydowanie łatwiej się daje transportować. Mnie przychodzi do głowy takie oto pytanie. Czy ogłoszenie tej "sensacji" i ekshumacje tylko przypadkowo poprzedzają pewien dla wielu szczególny dzień 11 listopada?  

niedziela, 11 listopada 2012

CEP I JEGO NASTĘPCA.

Cep - dwa grube elementy drewniane, związane ze sobą. Były używane do młocki. Młócenie cepem wymagalo wprawy. Nieumiejetne machanie tym narzędziem, zamiast wytrząsać ziarno ze snopka, powodowało trzepnięcie we własną łepetynę, niczym w snop.
Jako dziecko, próbowałem młócić cepem, ale zostałem przyłapany na tych próbach i cep mi odebrano. Zanim dorosłem, zaczęto uzywać mechanicznej młockarni. Maszyna była ciągnięta od jednego do drugiego gospodarstwa. Napędzano ją takim hałaśliwym silnikiem.
Ludzie szli za tą maszyną. Do obsługi potrzeba było kilku osób. Jedni snopki podawali, drudzy od maszyny odnosili słomę.
Dzisiaj cepów nikt nie używa, ale to nie znaczy, że cepy poszły w zapomnienie. Cepy opuściły już dawno wiejskie stodoły i młócą nas lepiej, niż mechaniczne młockarnie.

czwartek, 8 listopada 2012

BAJKI Z RZUTNIKA

Rzutnik, przeźrocza, zasłonięte okna, prześcieradło na ścianie robi za ekran i tata wymieniający kilsze w rzutniku. Lub żarówkę, jeżeli dotychczasowej żywot się skończył. Klisze z bajkami można było kupować w księgarni. Były także w wiejskiej świetlicy.
Rzutnik, który służył do wyświetlania przeźroczy pamiętam słabo. Taki garbusek. Ale szczegóły zatarły się w pamięci. Nie zapamiętałem bajek, choć niektóre szczegóły sobie przypominam. Był jakiś szczególny nastrój, towarzyszący oczekiwaniom na bajki. Chciałbym skonstruować taki wehikuł do podróży we wszystkich kierunkach czasu. Mógłbym choć na chwilę przywrócić tamte dni i przeżyć ponownie ich czar. 
  

wtorek, 6 listopada 2012

KAŁAMARZ

Kałamarz, wieczne pióro, czasem zwykłe, atrament powracją do mnie we wspomnieniach. Wraz z nimi szkolne ławki z wyciętymi otworami na kałamarze. Długopisy były dostępne, ale nimi można było się posługiwać dopiero od piątej, czy szóstej klasy.
Obowiązkowa kaligrafia i duży nacisk na ortografię. Dzisiaj nie dziwią błędy ortograficzne robione przez ludzi po studiach! Ale co tam jakieś błędy. Wiadomo - dysgrafia. Nawet nie wiem, czy wtedy to pojęcie funkcjonowało w medycynie.
Ale powróćmy do kałamarza. Do zeszytów upstrzonych kleksami i bibuł osuszających nieopatrznie pochlapane kartki w zeszytach. Moje myśli wracają do tamtych czasów z taką siłą, że czuję zapach atramentu! Jutro pójdę do sklepu z przyborami szkolnymi, zakupić atrament, wieczne pióro, albo chociaż zwykłą obsadkę i stalówkę. Może i tusz też będzie?   

poniedziałek, 5 listopada 2012

ZAGATA

Kończy się jesień, liście, pomijając bardziej oporne, już  opadły z drzew. Jesień to taka pora roku, kiedy coś się kończy, coś marnieje w oczach i coś zostaje unicestwione. Odchodzi w przeszłość i nigdy nie wróci. Wszyscy podziwiamy barwne jesienne obrazy malowane zwiędłymi liściami. Jednak z parków, ulic, ze sadów, te liście są zbierane i wywożone na wysypiska. Patrząc na nie, w oczach pojawił się obraz z dzieciństwa.
Zagata - tak moja babcia nazywała wykonane z desek i liści zimowe ocieplenie domu. Taka zagata, była zrobiona ze zbitych do kupy desek, przypominając wyglądem wrota stodoły. Pod dachem, do krokwi mocowane były kołki, tak samo, jak na drewno opałowe. O te kołki, opierano wrotom podobnie połączone deski. Przestrzeń między nimi i ścianą, wypełniały zebrane spod drzew liście. Oczywiście oprócz liści dawało się siano, snopki. Samych liści byłoby za mało.
Zwyczaj ten jest bardzo stary i coraz mniej osób wie, że kiedyś, coś takiego robiono. Być może są jeszcze znający to pod inną nazwą. Ale mnie nie o to chodzi. Ja też chciałbym coś ocalić od zapomnienia.
  

sobota, 3 listopada 2012

TARA

Tara, ale niczego nie ważymy. To taka pofałdowana blacha oprawiona w drewnianą ramę. Służyła do prania. Wstawiało się ją do wody i o nią pocierało namoczoną praną tkaninę. Jak to wyglądało pokażę na zdjęciu, które niedługo wykonam.